czwartek, 8 kwietnia 2010

023. Bóg szepcze


Nie chciałam, by czas Zmartwychwstania minął bez śladu we mnie. Nie chciałam go przegapić. Choć zajęta niespodziewaną eksplozją życia nie byłam szczególnie nastawiona na kontemplację.

*

Pamiętam pierwszą Wielkanoc po moim nawróceniu – zmysły wyostrzone, uwaga napięta – wszędzie czułam Boże tchnienie. Kolory, zapachy, dźwięki – wszystko mówiło mi o Nim. To było takie proste. Ale chyba też nie całkiem prawdziwe, bez kontaktu ze mną zwyczajną, powszednią. Lata, które minęły od tamtej wiosny, pokazały mi, że im bardziej jestem zanurzona w codzienności, tym mniej widzę i czuję Boga. Byłam w tym jak dziecko, któremu się wydaje, że gdy zasłoni oczy i nikogo nie widzi, samo nie jest widziane.
A rzecz polega przecież na tym, żeby być blisko Niego właśnie w najbardziej prozaicznych sytuacjach (tak sprawdza się prawdziwość objawień i świętość świętych – im mocniej trzymają się ziemi, pracy, ludzi, tym większa szansa na autentyczność; stan permanentnego uniesienia, brak zaczepienia w rzeczywistości wskazują tylko na pseudoreligijny odlot). Nadal nie wiem, jak to powinno wyglądać, ale coraz bardziej oddalam się od wizji całodziennej modlitwy – relacji z Bogiem nie załatwi się mamrotaniem pod nosem litanii. 

*

W tym roku znów zapomniałam, jak mało ode mnie zależy. Jedyne, co mogę, to dać czas i uwagę. Myślałam, że mnie to przerosło, że znowu zawiodłam, bo jak rasowy perfekcjonista zawsze czuję, że mogłabym postarać się bardziej, że znowu się wykpiłam. Tyle że perfekcjonizm i starania i tak chyba niewiele tu mogą zmienić. Dałam tyle, ile umiałam. Choć zmęczona i nieuważna, byłam i trwałam (z trudem). Nie liczyłam na cud. A może – znowu – uznałam, że mnie się on nie należy?
Bóg zapewne nie potrzebuje świąt, by działać. To nam niezbędny jest jakiś specjalny czas, moment, zdarzenie. Coś, co zmusi do zwolnienia, zatrzymania się, skupienia, bycia bardziej uważnym. W zwykłym zabieganiu łatwo Go przeoczyć. Bo On nie krzyczy, nie szarpie za rękaw. Moją mamę leciutko pogładził po policzku, szepnął, że jej trud i poświęcenie mają głęboki sens, przyniósł jej ulgę. Mnie udowodnił, że spełnia obietnice; szepnął, że Jego wola jest i pozostanie dla nas, tak ciasnych w myśleniu, patrzeniu, czymś niezrozumiałym, zadziwiającym i czasem nie do uwierzenia. Bo Jego drogi nie są naszymi. Powoli przestaję się czemukolwiek dziwić, ale nigdy zachwycać, nawet jeśli w tym zachwycie więcej jest grozy niż piękna. I wiem, że zmartwychwstanie dzieje się we mnie nieustannie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

204. pompatycznie i obrazoburczo

Zastanawiałam się, czy jest jakiś zauważalny moment, w którym posłanie AA zaczyna działać. Może początek to iskra nadziei – że jest coś, co...