niedziela, 31 grudnia 2017

182. znów coś się kończy/zaczyna


To był bardzo ciekawy i niezwykle intensywny rok. Od kilku lat powtarzam, że to najlepsze lata mojego życia, choć zdarzyło się raz czy dwa, że mówiłam to raczej bez przekonania. To wciąż prawda, w tym roku nawet bez ściszania głosu. Mimo że najlepsze nie zawsze oznacza to, co myślałam dawniej. Kiedyś  dobry – lepszy – najlepszy – wspaniały – ekscytujący znaczyło: sukces, powodzenie, konkretne osiągnięcia, szczęście po prostu (może dlatego najlepsze czy dobre były tak trudne do osiągnięcia. Zdaje się, że przekroczyłam granicę bezrefleksyjnego pleplania o urojonych stanach, zeszłam na ziemię, i zamiast fantazjować, obserwuję, realizuję, staram się pojąć, cieszę się rezultatami). Dziś dobry znaczy raczej ciekawy. Owszem, powodzenie, sukces, konkretne osiągnięcia też się zdarzają, ale jest w tym coś więcej. Niematerialne, a jednak namacalne dla mnie.
Ruszyłam w nowe rejony. Robię rzeczy, których nie robiłam wcześniej. Dla tego nowego trzeba było zrobić miejsce. To nowe samo się wepchnęło i zadbało o przestrzeń, niewiele miałam do powiedzenia.
Czasami siadałam do pisania, powstawał tekst lub szkic, a potem wszystko lądowało w koszu. Zrozumiałam, że jest czas zbierania i czas wydawania. Ten rok był czasem zbiorów, nowych siewów, intensywnego grzebania w ziemi. Czułam, że opisywanie procesu w trakcie tylko temu zaszkodzi. A nie chcę płaskich i powierzchownych opowieści, one nikomu nie są potrzebne. 
Pamiętam, jak kiedyś wyłączyłam wszystkie odbiorniki. W moim domu panowała cisza. Zero muzyki, zero dźwięków. Trwało to bardzo długo. Kilka lat. Mój organizm potrzebował ciszy. Teraz potrzebowałam braku słów. Braku treści. A może raczej przestrzeni, w której niczego nie będę musiała zamykać i konkretyzować. Bo to jeszcze nie czas na podsumowania. Proces trwa. Tak, potrzebuję wciąż ciszy. Może nie mam nic do powiedzenia? To też biorę pod uwagę. Może wreszcie jestem gotowa, by posłuchać, a nie chlapać dookoła sobą. 
To właśnie zdarzyło się w tym roku. I wciąż trwa. Jestem bardzo ciekawa, co będzie dalej.

*


I życzę Wam wszystkim równie interesującego, pełnego nowych możliwości i niespodzianek roku! Dziękuję, że wciąż jesteście, pomimo mojej ciszy. 

niedziela, 17 grudnia 2017

181. między idealizmem a obciachem



Jakiś czas temu natknęłam się na harcerski piosenko-teledysk. Patrzyłam, słuchałam, coś musiało mnie głęboko zahaczyć, bo nawet mój czuły detektor żenady nie był w stanie tego odłączyć. 
No więc, patrzyłam, słuchałam, mierzyłam się ze wspomnieniami. Miałam 15 lat. Dosyć późno zostałam harcerką. Nosiłam zbyt jasny mundur (nie mogłam w tym wieku chodzić przecież w ciemnoszarym, prosto ze Składnicy Harcerskiej, ale trochę przesadziłam z wybielinką). Jeździłam na biwaki. Oczywiście, że najsilniejszym magnezem byli harcerze – świetnie grali na gitarach i mieli błyszczące oczy. Stojąc w kręgu i trzymając ich dłonie, niekoniecznie myślałam o braterstwie. Ale potem coś mi przeskoczyło, zostałam zastępową. Skarbczyk zastępowego był moją biblią, a harcerki z zastępu niemal sensem życia (a na pewno czymś znacznie ważniejszym, niż półroczny sprawdzian z fizyki).
Chyba zawsze byłam idealistką. Z podciętymi skrzydłami. Moja prywatna „Niewidzialna ręka” skończyła się szlabanem i skargami sąsiadów. Komponowanie niezbędnego do przeżycia ekwipunku włóczykija – awanturą i remontem kuchni (coś z tym przepisem na chlebowe kostki smażone w głębokim tłuszczu było nie tak, moje wybuchały). Zapatrzenie w harcerskich idoli z hufca – gigantycznym rozczarowaniem (czyż spadkobiercy Zośki, Rudego i Niteczki mogli zniżyć się do poziomu magla, oplotkowując jawnie każdego, co w sąsiadującym z komendą moim namiocie było nie do ukrycia?).
To nic, w głębi duszy zawsze chciałam nieść ludziom światło (nawet jeśli w tym niewysłowionym  pragnieniu pobrzmiewały nuty młodzieńczej megalomanii). Może dlatego, gdy słyszę: „Róbmy razem dobre harcerstwo”, drapie mnie w gardle. Róbmy dobrą rodzinę, dobrą przyjaźń, dobre miejsce, dobre sąsiedztwo, dobre AA, dobrą Ziemię…

I chociaż mój czujnik żenady piszczy już dobrą chwilę, nie chcę, żeby ten tekst – jak kilka poprzednich – wylądował w koszu. Nawet jeśli znowu mnie poniosło i rzuciło na druty wysokiego C.

204. pompatycznie i obrazoburczo

Zastanawiałam się, czy jest jakiś zauważalny moment, w którym posłanie AA zaczyna działać. Może początek to iskra nadziei – że jest coś, co...