Pilch jest jak pies ogrodnika – skoro
on nie chce rozwiązania, to nadziei na wyjście z choroby nie
pozostawi nikomu. Skoro on nie korzysta to… znaczy, że rozwiązanie
nie istnieje. Albo nie działa, a to znaczy, że nie istnieje. Wiem,
wiem, to była sztuka, a nie nudna rzeczywistość. Jak ktoś nie potrafi obcować z dziełem, niech się nie wypowiada. No, to się wypowiem.
*
Poszłam, bo byłam zwyczajnie ciekawa,
ot, taki banalny powód. Smarzowski mnie interesuje, Pilch
niespecjalnie. Tego pierwszego jestem w stanie oglądać, choć nie
pasjami, tego drugiego czytać – nie bardzo. Ale temat alkoholizmu
ciekawi mnie zawsze. No i co ja na to?
Jakieś takie dziwne odczucie mnie napadło w
trakcie, że Pan Pisarz Wielkie Ego nie jest już w stanie nakarmić się zachwytem wpatrzonych weń studentek i pań redaktorek, że potrzebuje
specjalnie utkanego z samej degrengolady, z nizin najniższych, z
marginesu ostatniego, tła, by wypaść jeszcze lepiej i mądrzej niż zwykle. Każde westchnienie podziwu dla pustego w środku
alkoholika jest na wagę złota. Choć z biegiem lat i kolejnych
litrów przepuszczonych przez organizm, żyły i mózg coraz rzadsze,
westchnienia mają zapełnić tę pustkę. W każdym razie spróbować
zawsze warto.
Dobra już, to czego się czepiam? Nie
byłam nigdy pacjentem oddziału deliryków, może to prawda
najprawdziwsza, że tam dno den, że wtórny, a wręcz i pierwotny
analfabetyzm. Ale jakoś nie do końca to kupuję. Widziałam
pacjentów różnych odwykówek, i choć zdaję sobie sprawę, że na
detoks trafiają alkoholicy w ciężkich stadiach choroby, to wciąż
te ciężkie stany nie przytrafiają się wyłącznie zrytym życiem mieszkańcom najpodlejszych dzielnic. Jak podobno lubią podkreślać terapeuci uzależnień, alkoholizm jest chorobą demokratyczną, a
to oznacza, że żaden zawód, pozycja, status nie chronią przed
wszelkimi jego atrakcjami. Do takich atrakcji należą kace giganty,
urwane filmy, kradzieże, oszustwa i kłamstwa, gwałty i przemoc,
wreszcie kwestie, które łagodnie i dość oględnie nazwę
fizjologicznymi. Być może bohater opowieści faktycznie tak trafił,
choć bardziej jestem skłonna uwierzyć cichemu głosikowi,
szepczącemu za uchem, że scenografia spreparowana jest bardzo celowo, choć nie jestem pewna, czy do końca świadomie, po prostu w takim miejscu, w takim towarzystwie
naprawdę łatwe (wręcz oczywiste?) staje się pytanie: Co ja tu do
kurwy nędzy robię? Co to za ludzie, gdzie ja, gdzie oni? Może sram pod
siebie i rzygam na siebie, ale przynajmniej jestem inteligentny. I to
piekielnie!
Tak, i w dodatku wszyscy to
potwierdzają. Czytają, zapraszają, przeprowadzają wywiady, kupują
książki, piszą recenzje, pieją – całe nienajedzone
społeczeństwo podkarmi się teraz opowieściami jednego gościa,
który najprawdopodobniej skona na tę chorobę, ale najważniejsze,
że czytelnikom, odbiorcom i wszelkiej maści handlarzom choroba ta
wydaje się tak zajebiście malowniczym tematem. OK., może i są
usprawiedliwieni, może zwyczajnie nie wiedzą, nieuzależnieni przeważnie nie
rozumieją, czym jest alkoholizm. Tym bardziej, że sam autor książki
Pod Mocnym Aniołem wprawdzie przyznaje, że napisał ją na własnym
odwyku i twierdził również – w każdym razie dawno temu – że
sporo tam z niego, a właściwie większość, teraz jednak od tego kłopotliwego wyznania jakoś się mocno dystansuje. Ba, wyleczony
z alkoholizmu opisuje teraz swoje odkrycia w temacie parkinsonizmu. Tamta choroba już go nie dotyczy. Czy mi to przeszkadza? Bynajmniej.
Tylko szkoda.
*
Znam ten stan brylowanka, znam uczucie mrowienia i
stojące za nim strach, niepokój, wywołujące przymus popisywania
się, gadania pustych bzdur, lingwistycznej ekwilibrystyki. Nie mogę
tego słuchać. Może dlatego, że sama kiedyś dość sprawnie
posługiwałam się tym językiem, który dziś rani małżowinę
ucha mego (sic!). Nie zamierzam robić Panu Pisarzowi
amatorskiej psychoanalizy, ale prawie bym się założyła, które
zdanie wybrał sobie za alibi dalszego, rzecz jasna kontrolowanego picia: Jest
pan nieuleczalny! Skoro tak, to nie ma sensu się starać. Niektórym w takich razach wystarczy sama diagnoza. Są alkoholikami, a więc piją. To chyba jasne. Nie wszyscy mogą korzystać z przekonania, jakże banalnie
powszechnego wśród jakże niebanalnych ludzi pióra, że bez picia nie ma twórczości.
Na koniec uroczy cymesik: na widzów
filmu Pod Mocnym Aniołem w kinowej kawiarni czekała specjalna
oferta (dostępna od lat 18). Zgadniecie co? Tak, interes musi się
kręcić. Za wszelką cenę trzeba sprzedawać!