Człowiek jest tak skonstruowany, że
jeśli wokół niego dzieje się coś dziwnego (coś, czego nie zna,
co wykracza poza jego doświadczenie, co jest „z innej
płaszczyzny”), zwiększa czujność. Tu dzieje się coś
nienormalnego, w sensie – niezwykłego – więc trzeba mieć się
na baczności, sprawdzić trzeba, zbadać, jak się do tego odnieść.
Czy uciekać, walczyć, a może odpuścić, bo to neutralny element
innej, nieznanej rzeczywistości. Kluczowym słowem jest „neutralny”,
a więc nie niebezpieczny.
*
Oglądam filmik na fb: hipermarket,
zabiegani kupujący. Nagle, przy stoisku warzywnym rozlega się
przyjemny baryton, ewidentnie szkolony. Po kilku taktach dźwięk
dobiega do kupujących – zatrzymują się zdziwieni, szukają
źródła głosu. To pan w stroju ochroniarza albo parkingowego,
namiętnym śpiewem wabi cebulę. Za chwilę dołącza do niego drugi
pan, elegancki taki bardziej, w dopasowanym płaszczyku, z żelem na
grzywie, nowoczesny. Doprawia baryton nutą tenoru. Klienci
już formują się w grupki, już telefony komórkowe w dłoniach, już
filmują. Teraz sopranem zajeżdża ekspedientka z rybnego, niosąc
okazałego okonia. Ludzie już wiedzą, już złapali – to
przedstawienie jest. Robią nam tu operetkę na żywo. Ale super!
Może i super. Może to nowe formy
marketingu (w tym hiperku robią niespodzianki, dzieje się, warto tu
chodzić, mają luz, spójrzmy na nich z sympatią, polubmy ich).
Fajnie, że ludzie się bawią, mają chwilę na oddech. Fajnie, że
nie tylko w tym sklepie, bo jeszcze śpiewają w metrze (widziałam
na żywo), stepują, na ulicy tańczą grupowo z zaskoczenia biorąc
przechodniów, różne takie robią performance i inne akcje
artystyczne. Nawet jak dziwne są, to artystyczne, im bardziej
dziwne, tym pewnie bardziej artystyczne, tylko ja za prosta jestem i
nie rozumiem współczesnej sztuki. A może mam świra w drugą
stronę, może jestem ogarnięta manią prześladowczą i teorią
spiskową (niewykluczone, że niedługo zacznę spacerować z
brzozowym pieńkiem pod pachą), ale… Przychodzi mi do głowy taka
wizja:
Rok 2025. Metro, autobus, plac zabaw,
kino. Wstaje jakiś człowiek i zaczyna wyrzucać do góry ręce.
Albo szarpać drugiego człowieka, obok. Bez słów. Albo wchodzi sznur gości, idą równo, okrążają siedzących.
Normalnie, w dawnych czasach, pomyślałabym – ki diabeł? Co jest
grane? Zwiększyłabym czujność. Omiotła miejsce wzrokiem, łapała
szczegóły, zlokalizowała wyjścia awaryjne. Tak, w dawnych
czasach. Ale teraz jestem już wytresowana, już wiem, że ludzie
teraz tak robią, to sztuka może jakaś będzie czy inna akcja.
Spokojnie, trzeba to jakoś przetrwać, a może nie będzie
badziewia, może nawet ciekawie będzie. Nawet jeśli ktoś kogoś
szarpie, nawet jeśli idzie z butelkowymi tulipanami, łańcuchami
albo dymiącym przedmiotem to przecież tylko performance, nie ma co
szumu robić, nie ma co się wygłupiać, jeszcze mnie nagrają na te
cholerne smartfony, wrzucą potem w sieć i będę skończona po wsze
dni, że się tak wyrwałam i ośmieszyłam, że na sztuce się nie
poznałam, wieśniara jedna. No, więc nie reaguję, gdy pani wywleka
niemowlaka z wózeczka i rzuca nim o huśtawkę. E, to na pewno
lalka. Gdy młodzieniec kopie staruszkę – e, to pewnie taka
choreografia, wrestlingowcy też przecież udają, a widziałam na filmiku, jak
taka jedna staruszeczka o kulach wymiatała potem szpagaty do taktów
tanga. Gdy goście w kominiarkach biegną z bronią – film może
kręcą jakiś, eksperymenty na psychice ludzkości robią, jak
ludzkość zareaguje. A jak się potem okaże, że to nie była
lalka, nie choreografia, nie eksperyment, to zawsze będę mogła
powiedzieć (o ile ci goście w kominiarkach nie zahaczą mnie kulą,
również nieślepą): ale skąd mogłam wiedzieć? No przecież
teraz to wszystko jest dla beki, dla kontentu na FB czy inną
platformę. Bo przecież ja widziałam podobne akcje, nie ma się
czego bać, nie ma co robić szumu, bo to wszystko na niby.
*
Jestem w średnim wieku – chyba tak
to się nazywało zawsze, choć teraz to w kwiecie jestem, a raczej
będę, jeśli się podeprę hialuronami i etceterą – a to znaczy,
że zahaczyłam o zamierzchłą epokę bez komórek, Internetów,
efektów specjalnych, za to z żywymi relacjami, z paroma dotkliwymi
upadkami, które mi pokazały, że sztuczka z filmu nie działa na
żywo, że rzeczywistość jest inna niż pokazują media. Załapałam
się na hasło: media kłamią. Wtedy, 30 lat temu, wiedzieli to
wszyscy i tego się trzymali. Dziś niby wiemy, ale… przecież
komuna już zdechła. A media kłamią tak samo (pokazują
nieprawdziwą wersję świata), tyle że żyjąc tak, jak w
większości żyjemy, nie mamy okazji, może też nie chcemy, zweryfikować tych treści.
Jeśli moim jedynym nauczycielem i oknem na świat jest Internet
(jasne, tam jest mnóstwo przydatnych informacji, oprócz hałd
chłamu) to nawet nie wiem, kiedy łyknę tę wizję jako
najprawdziwszą na świecie.
I jak oglądam któryś z kolei taki
filmik, to nawet się uśmiecham, nawet bym zalajkowała, ale… coś
mi mówi, że to po prostu kolejny odcinek fałszu, który ma
znacznie bardziej podstępne dno – stępia mnie naprawdę, stępia
moją wrażliwość i rzecz najważniejszą i najpierwotniejszą,
wprost z gadziego mózgu – mój instynkt przetrwania.