środa, 14 grudnia 2022

204. pompatycznie i obrazoburczo


Zastanawiałam się, czy jest jakiś zauważalny moment, w którym posłanie AA zaczyna działać. Może początek to iskra nadziei – że jest coś, co mnie uratuje? Może ją skrzesać rzeczowa informacja: Słuchaj, mamy w AA 12 kroków, sponsor powie ci, o co w tym chodzi i pomoże ci je postawić. U mnie i wielu innych to zadziałało, u ciebie też może. Albo coś krótszego, mniej formalnego: Pomogę ci, bo byłam w tym samym miejscu co ty, a teraz jest zupełnie inaczej. Już samo stwierdzenie: jest sposób! może dać nadzieję. Tak, to o nadzieję chyba chodzi. Trudno jednak wywołać błysk w oku cierpiącego człowieka, gdy własne oczy zmatowiały. Niełatwo być wizytówką, gdy rezultatów przemiany w życiu jakoś nie widać, a codzienność jest żmudna nie do zniesienia. Gdy realizacja tych kilku prostych zasad staje się kolejnym zadaniem do odhaczenia, następnym znojnym bagażem.  


Mówi się w AA, że gdy wszystko inne zawodzi to intensywna praca z innym alkoholikiem przynosi rezultaty. Taak, pewnie pozwala nie umrzeć od alkoholu. Ale do pogodnego, satysfakcjonującego życia droga jeszcze daleka. A osiągnięcie pełni wymaga czegoś więcej.  


Porównałabym to do pływania. Jesteś w wodzie, zmęczony, nie za bardzo nawet umiesz pływać, ale jakoś musisz się w niej utrzymać. Marzysz o brzegu, żeby to wszystko już się skończyło, żeby był wreszcie spokój. A tu woda zalewa ci twarz, co jest nad wyraz nieprzyjemne, a gdy zaczynasz się krztusić, robi się straszno. Więc młócisz ramionami, wierzgasz nogami, żeby nie pójść na dno. Tak właśnie wyobrażam sobie pierwsze suche miesiące Billa W., wypełnione staraniami o otrzeźwienie jakiegoś pijaka z całej ich niechętnej rzeszy. Miejskie legendy podają jakieś oszałamiające liczby. W każdym razie – to nie działało. Poza tym, że sam nie pił. Słyszę czasem: tyle roboty, akcji, działania, a ciągle źle się czuję! Nikt z cierpiących nie sięga po program albo szybko z niego odpada. 


A mówi się w AA, że to działa, jeśli ty działasz. Mówi się też o rąbaniu nie tego drewna. Albo że 12 kroków (mityngi/służba) to nie wóda, że im więcej zażyjesz, tym bardziej trzepie. Ale to jakoś rzadziej słychać. 


Mam kolejny morski obrazek. Wciąż ta sama woda. Może pływać umiesz już ciut lepiej, ale nie w tym rzecz. Bardziej w tym, że nie skupiasz się na przetrwaniu, nawet nie myślisz o dopłynięciu do brzegu, po prostu płyniesz, od czasu do czasu leżąc na plecach, gapisz się w niebo i pozwalasz nieść się falom. Tak to widzę, gdy mam do czynienia z osobą chorą na alkoholizm, która naprawdę chce zmienić swoje życie, która chwyta się rozwiązania i z niego czerpie, a gdy robi to, co w programie zrobić trzeba, to jej życie się zmienia i ta zmiana uskrzydla. Ją? Jasne. Ale najpierw zauważę to ja! I tak, te oznaki nowego życia, iskry w oczach, dają siłę i mi. Owszem, są moją nagrodą. Praca wtedy nie jest znojem. Właśnie wtedy domyka się ten krąg. Dotykam pełni. Mam w niej udział. Żeby móc rozdawać, muszę napełnić zbiornik. Od samego zapierdalania – excuse my French – pełni nie będzie (i nawet modlitwa mi tego nie załatwia). Samo zapierdalanie to zbyt często rozpaczliwe młócenie kończynami i rozbrzmiewające echem w głowie: daleko jeszcze? No, cholernie daleko, bo tu nie chodzi o odległość! Brzeg nie jest do niczego potrzebny, a pewnie też nieosiągalny.  


Mówi się w AA, że nowicjusz jest najważniejszy. Sorry, nie sądzę. I żadne bombastyczne deklaracje tego nie zmienią. W naszych realiach, gdy nowicjusz trafi w miejsce pozbawione życia i trzeźwości, jeśli jest zdesperowany i nawet zostanie, co najwyżej zasili szeregi smutnych, sfrustrowanych suchych pijaków. Byłam, widziałam, przeżyłam. Nie polecam. 

Żeby wspólnota – każda, nie tylko anonimowych nieszczęśników – dobrze funkcjonowała, żyła i prosperowała, kwitła i rodziła owoce, każdy jej element musi być dokarmiony i zasilony. Nie tylko początkujący, również tzw. średniacy, którzy robią lub zrobić mogą największą robotę, bo już trochę wiedzą i jeszcze trochę chcą, jak i długodystansowcy, zwani weteranami, którzy też do zrobienia mieliby sporo. Poważę się na śmiałą tezę, że szczególnie tych, na których opiera się wspólnota, którzy mają wizję i realizują, pociągają za sobą innych, powinniśmy otoczyć szczególnym wsparciem. Bo jeśli oni będą mieć siłę do przekazywania nadziei, to i nowicjusze z tego skorzystają, i weterani, i średniacy, cała wspólnota, bo im więcej w niej trzeźwości, tym łatwiej się dogadać, współpracować, żyć po prostu. 

Pytanie, skąd to wsparcie ma płynąć? Jak ma wyglądać? Czy my w naszej wspólnocie, grupie, regionie, wśród służb, dbamy o siebie nawzajem?  

piątek, 25 listopada 2022

203. dzięki Bogu za Wspólnotę Anonimowych Alkoholików


Nie jestem przesadnie religijna, a nawet chyba wcale, lecz ten graniczny sposób wyrażenia wdzięczności wydaje mi się najbardziej na miejscu w obliczu tego, co czuję. Mogę próbować wszystko spłycić, wyciszyć i strywializować, uważając ten wybuch uczuć za alkoholiczny wyskok – od bandy do bandy. Ale nie, nie będę spłaszczać, banalizować, racjonalizować, by tylko nie wypaść na egzaltowaną babę. W zasadzie mogę nawet na nią wypaść, co mi tam. 

Wypełnia mnie uczucie wdzięczności, że ja i inni, tak samo wydrenowani duchowo ludzie, mamy dostęp do czegoś, co ratuje nam życie, dzięki czemu nie musimy zdychać, ani ledwie egzystować, tylko – ośmielę się pociągnąć w tym entuzjastycznym, być może pretensjonalnym, tonie – żyć pełnią. 

Skąd te peany właśnie teraz? Bo znowu tego doświadczyłam. Po niełatwym dniu, w którym kilkukrotnie próbowałam postawić się na duchowe nogi, a wszystkie znane metody działały słabo lub wcale. 

Po mityngu, powiedzmy, że przypadkowe spotkanie w piekarnio-kawiarni. W małym gronie kilkorga AA. Po szybkiej kawie część towarzystwa się ulotniła, a ja zostałam – jakoś czułam, że należy zostać – z dwiema stosunkowo świeżymi osobami. Wydawały się zaopiekowane terapeutycznie, ale jeszcze nie programowo (ponieważ słuchają swoich terapeutów i czekają z rozpoczęciem programu do skończenia terapii), co nie znaczy, że nie potrzebujące rozmowy i jakiegoś potwierdzenia, że są w dobrym miejscu, a może też weryfikacji, podpowiedzi, odpowiedzi… 

Pamiętam to z początków i nie tylko początków mojej przygody z AA – przegadywane godziny, samo bycie ze sobą, z kimś trzeźwym, ale nie tak z natury trzeźwym, tylko z odzysku, kto wie, kto czuje i rozumie, komu nie trzeba tłumaczyć, przed kim nie trzeba udawać ani kluczyć. Takie prawdziwe braterstwo/siostrzeństwo. Porozumienie starszo-młodszych dzieciakowatych dusz. Bo wszyscy kiedyś byliśmy dzieciakami w AA. Pamiętacie to jeszcze? Te oczy szeroko otwarte, te pytania, może naiwne, chociaż chyba wcale nie, i wcale przy tym nienudne, choć odpowiedzi powtarzane setki razy, te opowieści, takie podobne, i to: mam tak samo, i to, i to też, te potakiwania, i cisza, wcale nie krępująca. Na herbacie po mityngu albo w samochodzie, w drodze na jakiś aowski wyjazd, albo w domu, po kominkach aowskich. 


Nie da się wrócić w tamto miejsce, gdy już się jest aowskim starszakiem, ale można przejrzeć się w oczach kolejnego „dzieciaka” z AA, który chłonie całym sobą i potrzebuje prostej rzeczy: żeby poświęcić mu trochę czasu, powiedzieć, że będzie dobrze, nawet jeśli czasami trudno, i opowiedzieć o swoich początkach, odpowiedzieć na pytania, jak sobie radzisz w tych wszystkich gorszych momentach. Tylko tyle. A potem można frunąć do domu i śpiewać dzięki Bogu za Wspólnotę AA, chociaż to niekoniecznie religijny akt strzelisty. Może to nawet coś więcej. Nadzieja, że czający się zimowy bagnisty smutek nie będzie tak straszny, gdy pod ręką jest kołderka Wspólnoty. Bo od kiedy coś się w środku przekręciło i wiadomo, że lepiej dawać niż brać, to nic tak naprawdę nie grozi. Żaden muł smutku, żadna magma nicości. No, chyba że szlag wszystko trafi, łącznie z pamięcią, to wtedy, proszę, przypomnijcie mi.  



204. pompatycznie i obrazoburczo

Zastanawiałam się, czy jest jakiś zauważalny moment, w którym posłanie AA zaczyna działać. Może początek to iskra nadziei – że jest coś, co...