Pamiętam, gdy mój sponsor mówił:
Masz być trzeźwiejsza ode mnie! Trzeźwość ma rosnąć i
rozwijać się, a nie zwijać i karleć. Ta, jasne, gadaj zdrów,
już ci wierzę, że tak tego pragniesz – podsumowywałam go
krótko w myślach, co pewnie z miejsca wyłapywał, bo moja twarz
już od przedszkola zdradza mnie jak pies i wyświetla wszystko, co
tak naprawdę sądzę.
Nie, nie wierzyłam mu. Nie wierzyłam,
że naprawdę może tego chcieć. No, bo jak? Żeby ktoś był lepszy
ode mnie? I żebym sama do tego doprowadziła, żebym pozwoliła?
Przecież gdy w pracy pojawi się młoda dziewczyna i nauczę ją
wszystkiego, to… będę zwykłą idiotką. Nie mogę tak postąpić, bo zaraz
mnie wygryzie. Zobaczą, że jest lepsza i już po mnie. Mnie nikt
nie pomagał, nie wprowadzał, sama musiałam dochodzić, wydrapywać
wszystko pazurami (to oczywiście kłamstwo ohydne, bo wielu ludzi
naprawdę mi pomogło, ale do tego obrazka fakty nie pasują – tym
gorzej dla nich). Dlatego w porządku, pokażę jej to i owo, będę
nawet miła, roztoczę wokół siebie aurę dobroci i
wielkoduszności, ale chyba oczywiste, że nie wyjawię jej
wszystkich tajemnic zawodu, tego całego bezcennego know how!
A poza
zakładem pracy, dobra, już konkretnie – w przekazywaniu dalej
posłania AA, we wspólnej pracy na Programie? Przecież tu też
chciałam być najlepsza. Kiedy zaczynałam, to owszem, życie
mi się osunęło, ale dalej chciałam być najlepsza, chciałam być
kimś. Nie rozumiałam – bo niby skąd i jak – że nie o to w tym
wszystkim chodzi, że tak się nie da. No, więc próbowałam
zagarniać pod siebie. Nawet te niematerialne dobra. Próbowałam
duchowość ukisić tylko na własny użytek. Tak, na początku wciąż ciągnęłam
przekonanie, które towarzyszyło mi przez pół życia – że jeśli
ktoś będzie miał, jeśli jemu przyrośnie, to na pewno moim kosztem, to dla mnie zostanie
mniej. Jako klasyczna egocentryczka uważałam, że mój sponsor nie
może myśleć inaczej. Bo przecież po prostu nie można myśleć
inaczej! Wciąż jeszcze sądziłam po sobie.
Minęło trochę czasu i jego słowa
wyświetliły się jak neon nocą. Bo już trochę wiem, o co
chodzi. Mam wspaniałą sposobność pracy z podopieczną, która już
na samym początku rozumie i widzi rzeczy, których ja nie widziałam
bardzo długo, która wyciąga z Programu istotę, jak odkurzacz
ciągnie. A ja co? No, powinnam być zła jakaś, zaniepokojona chociaż,
zazdrosna. A ja się cieszę. Jak głupia. Może dlatego, że
pamiętam też inne zdanie: Jeśli trzeźwość nie rodzi
trzeźwości, to znaczy, że jej nigdy nie było.