wtorek, 10 listopada 2015

163. dwanaście kroków instant – 9


I to właściwie byłoby na tyle…

Przebudzeni duchowo w rezultacie tych Kroków, staraliśmy się nieść posłanie innym alkoholikom i stosować te zasady we wszystkich naszych poczynaniach.


Jeśli jestem świadoma czym jest alkoholizm, jeśli znam rozwiązanie i sama je zastosowałam, to najprawdopodobniej mam w sobie potrzebę (efekt przebudzenia duchowego, czyli nowej świadomości i pragnienia działania), by dzielić się tym odkryciem z innymi potrzebującymi.

Dzięki realizacji 12 Kroków AA zyskałam nowe spojrzenie na rzeczywistość, ono pozwala mi określić wartości, którymi chcę się od teraz kierować w życiu. Powierzenie się Sile Wyższej, czyli nowa, pożyteczna dla mnie zależność, daje mi dostęp do duchowej siły, więc jestem w stanie według tych wartości żyć. I ten sposób życia mam kontynuować i rozwijać, żeby nie zmarnować tego, co zostało mi dane. Bo jeśli nie będę oddawać, czyli działać, ta mityczna trzeźwość rozwieje się lub zgnije.  

poniedziałek, 12 października 2015

162. moje moje moje szczęście

Usłyszałam niedawno na spotkaniu AA zdanie, które doskonale rozumiem i z którym absolutnie się nie zgadzam. Rozumiem, bo przerabiałam na własnej – a co gorsza, tych, którzy mieli nieszczęście być zamieszani w moje życie – skórze. Nie zgadzam się – bo ono nie działa! To znaczy, działa, ale według mnie dokładnie odwrotnie do postulowanego efektu. Zdanie brzmi: Jeśli ja będę szczęśliwy/szczęśliwa, to i innym będzie ze mną lepiej.
Hm, pomyślmy… Może gdybyśmy nie mieli do czynienia z alkoholikami, czyli osobami skrajnie egoistycznymi, egocentrycznymi i skoncentrowanymi na sobie, to twierdzenie miałoby jakąś rację bytu. Ale mamy z nimi do czynienia, sami nimi jesteśmy, i wiemy, bo pamiętamy, jak to wyglądało. Bo otóż wyglądało tak, że jak nam się zachciało szczęścia – a zachciewało się w najróżniejszych momentach, bez względu na wszystko – to nic innego nie miało znaczenia. Ani smutna, opuszczona emocjonalnie rodzina, ani Bogu ducha winien mąż, ani tym bardziej płaczące dziecko, ani matka, ani młodsze siostry. Moim szczęściem był fajnie – na luzie, bez zobowiązań i odpowiedzialności – spędzony czas w gronie przyjaciół (najlepiej płci męskiej, z wyraźną ochotą na moje towarzystwo albo i coś więcej), przy drineczku (albo i więcej, oczywiście, że więcej). Sukces to było dla mnie szczęście. Pochwała i cudzy zachwyt to było szczęście. Uznanie. Łatwa kasa. Mało pracy. Święty spokój. W takich okolicznościach – pijąc i już przez lata nie – stawałam się „szczęśliwa”. Czy to miało wpływ na moje otoczenie? O, tak!! Zdecydowanie. Dla dziecka nie miałam czasu, tak jak dla sióstr i matki, z mężem nie chciałam gadać, z przyjaciółmi – tylko gdy mogli mnie wesprzeć. Zaiste, dzieliłam się szczęściem. Gdy sukces/szczęście przychodziły, stawałam się – naprawdę mnie to dziś smuci – arogancka, wyniosła i zimna. Cesarzowa dzielnicy. Gdy sukces/szczęście mijały, byłam… tak samo nieużyteczna, dodatkowo wieszałam się na innych, dając im iluzję bliskości i poczucia, że skoro czerpię od nich, to może się odwdzięczę.
 

*

Wierzę w inne, rewolucyjne w pewnych kręgach, hasło: Jeśli innym będzie ze mną lepiej, to będę szczęśliwa! Nie tylko wierzę, sprawdzam je. Może uczciwiej byłoby powiedzieć – staram się i trenuję. Bo to nie łatwe. Ale widzę efekty i dlatego wiem, że jest prawdziwe.
Dlaczego to pierwsze zdanie tak mnie uderzyło? Bo zostało powtórzone przez trzy czy cztery osoby, w dodatku z dość długą abstynencją, trudno zatem udawać, że to nieznaczący pomysł niezbyt ogarniętego jeszcze, nietrzeźwego nowicjusza. Również dlatego, że zostało wypowiedziane na mityngu AA, a jest całkowicie sprzeczne z duchowymi zasadami Anonimowych Alkoholików. Nie dziwi mnie to, bo wiem, jak silne są terapeutyczne naleciałości na polskie AA, ale marzy mi się, coraz bardziej, coś, co można by nazwać czystym AA. Czystym od wszelkich, nie tylko terapeutycznych (czyli raczej wspierających ego), nie tylko religijnych wpływów. Chciałabym w czymś takim brać udział… Chciałabym czegoś takiego dla tych, którzy przyjdą – byłoby im łatwiej.

czwartek, 8 października 2015

161. dwanaście kroków instant – 8



Dążyliśmy poprzez modlitwę i medytację do coraz doskonalszej więzi z Bogiem, jakkolwiek Go pojmujemy, prosząc jedynie o poznanie Jego woli wobec nas oraz o siłę do jej spełnienia.


Więź z Siłą Wyższą jest mi niezbędna na mojej nowej drodze życia, bo stamtąd ja – wciąż chora na alkoholizm – czerpię i będę czerpać siłę duchową, konieczną do trzeźwego, pożytecznego i satysfakcjonującego życia. Anonimowi Alkoholicy nie dyktują, w jakiego Boga mam wierzyć, mówią tylko: Musimy stale trzymać się Go, pogłębiać relację. Jedenasty Krok mówi o świadomej więzi z Bogiem. Wcześniej jakieś relacje miewałam, ale podlegały przypadkowi i moim kaprysom, teraz mam wziąć odpowiedzialność za ten aspekt mojego życia. 
Modlitwa i medytacja są narzędziami. Metoda czy technika nie są najważniejsze, ważny jest akt stawienia się na spotkanie z Siłą Wyższą (muszę stworzyć warunki: cisza, skupienie, otwartość, czas). Świadome stawianie pytań (do tej pory raczej omijanych), i stworzenie przestrzeni, w której możliwe będzie usłyszenia odpowiedzi. 
Przyglądanie się sobie (10 Krok) i nowa wizja siebie (zainspirowana np. modlitwą św. Franciszka z 12x12) kształtują nową postawę i spokój, niezbędne, by zrównoważyć mroczną, negatywną stronę mojej osobowości, wciąż we mnie obecną (prawdopodobnie do końca życia).




środa, 30 września 2015

160. znalezisko


Znalezione na półce w starym domu za miastem. 

Wśród wielu alkoholików i ich rodzin można zaobserwować opór przed zaangażowaniem się w ruch AA. Często gotowi są zgodzić się na dowolną formę terapii byle nie na AA. Można dopatrzeć się kilku co najmniej źródeł tego oporu. Czasami wynikają one z posiadania błędnych informacji, czy wiary w pewne mity związane z AA. Bardzo często mamy do czynienia z najzwyklejszym zażenowaniem. Alkoholik może być stałym bywalcem przyjęć urządzanych w pracy, jego nazwisko może nie schodzić z łamów miejscowej gazety w rubryce „kryminalna” lub też może niemal w pojedynkę utrzymywać sklep z piwem, ale nie daj Bóg, aby ktoś zobaczył go wchodzącego do budynku, gdzie odbywa się mityng AA! Pójście na mityng może być potraktowane jako publiczne przyznanie się do swojego alkoholizmu, lub co najmniej jako osobiste uznanie, że picie alkoholu stało się problemem życiowym. Rozmowa z psychoterapeutą, nawet jeśli jest on specjalistą od alkoholizmu, pozwala alkoholikowi ciągle jeszcze na rozmaite interpretacje swojej sytuacji. Udanie się na mityng nie pozostawia już żadnych co do tej sytuacji wątpliwości (…).
Nie jest istotną kwestią to, czy ruch AA podoba się czy też nie. Zwykle nie przywiązujemy wagi do tego, czy jakiś rodzaj terapii „podoba się” pacjentom, póki daje ona dobre rezultaty. W końcu mało kto lubi nosić gips na złamanej ręce albo leżeć w szpitalu, a jednak akceptuje się te przykrości w imię osiągnięcia pożądanych korzyści.
Zdarza się, że alkoholik trafia na psychologa, który utwierdza jego opór wobec AA. Taką sytuację należy uznać za bardzo niefortunną. Do jej powstania prowadzi niezrozumienie przez niektórych terapeutów istoty choroby alkoholowej. Zapominają o prawdziwym piekle, jakim jest życie alkoholika. A właśnie głównym celem programu AA jest pomoc w wyjściu z piekła tym, którzy tego potrzebują. Nie dostrzegając i nie doceniając tego, niektórzy psycholodzy mogą w swej działalności traktować wspólnoty AA tak, jakby zajmowały się czymś zupełnie innym – na przykład rozwojem wewnętrznym albo rozwiązywaniem problemów małżeńskich – i rezygnować z ich pomocy wówczas, gdy nieuzasadnione oczekiwania zostaną zawiedzione. Czasem można odnieść wrażenie, że niektórzy psycholodzy nie traktują AA jako „prawdziwej” terapii. Zdarza się też, że zawodowi terapeuci żywią mylne przekonanie, że według Wspólnoty AA ich programu nie da się pogodzić z innymi formami terapii. Nic bardziej błędnego! Nie ma w programie AA niczego, co mogłoby podtrzymać takie mniemanie.

Zrozumieć alkohol. J. Kinney, G. Leaton, wyd. PARPA, 1996, str. 217-218



niedziela, 27 września 2015

159. dwanaście kroków instant – 7

Gdyby ktoś miał nadzieję (ja chyba w bardzo głębokim zakamarku umysłu jednak ukryłam taką myśl, do czasu), że Program AA to coś, co można potraktować jak jednorazową kurację, to właśnie Krok 10 jednoznacznie utrąca tę błogą i naiwną wiarę. 

Prowadziliśmy nadal obrachunek moralny, z miejsca przyznając się do popełnianych błędów.


Sama świadomość moich wad i zalet, poznanie istoty moich błędów, którą nabyłam w rezultacie postawienia Kroków 4 i 5, nie sprawiła automatycznie, że stałam się lepszym człowiekiem. Nadal jestem tym, kim byłam. Praca nad 6 Krokiem jest zadaniem na całe życie, co oznacza, że nie zdołam wyłączyć moich wad jednym przyciskiem, raz na zawsze. Ale jeśli wszystko poszło dobrze w Krokach 4, 5 i 6, to chcę być porządnym człowiekiem i nie krzywdzić innych. Narzędzia do tego zadania daje mi właśnie 10 Krok. Proponuje, bym na bieżąco przyglądała się sobie, mojej postawie, myślom, słowom, bo gdy widzę co robię, mogę sterować moim zachowaniem, zatrzymać złe, ale też uruchomić dobre. Bo nie wystarczy już tylko nie czynić zła, nie krzywdzić, konieczne są zachowania i postawa ze znakiem dodatnim.
Na tym etapie muszę też zacząć się przyglądać moim intencjom, bo okazuje się, że dobre rzeczy mogę robić z niewłaściwych, nieczystych pobudek – i to szkodzi mojej sterze duchowej.
Codzienny, bieżący obrachunek moralny to świetne narzędzie, które obejmuje: przyglądanie się postępom i korektę zachowań w ramach 6 Kroku, budowanie świadomości i postawy wdzięczności, rozwijanie myślenia o wspólnym dobru, a także dobru innych (co doskonale chroni przed zabójczymi dla mnie egoizmem i egocentryzmem).
Przyznawać się do popełnianych błędów mam przed sobą – żeby nie wpaść w stare nawyki usprawiedliwień i racjonalizacji – przed tymi, których skrzywdzę i wobec których muszę naprawić szkodę, przed sponsorem, jako zaufaną osobą, z którą mogę omówić te zdarzenia i znaleźć sposób, by wadliwych zachowań nie powtarzać.  

poniedziałek, 17 sierpnia 2015

158. dwanaście kroków instant – 6



Średni z tego wyszedł instant, ale może kiedyś odparuję bardziej…

*

Dawno temu, jeszcze po pijaku (a nawet jeśli bez alko, to z pijanym myśleniem, więc jakby po pijaku) trudne sprawy załatwiałam w specyficzny sposób. Na przykład, gdy kogoś ewidentnie skrzywdziłam. Tak skrzywdziłam, że nie dało się już udawać, wyprodukować jakiejś urazy, zracjonalizować albo w ogóle uznać, że on/ona skrzywdzili mnie bardziej, więc właściwie ten mój postępek, to prawie nic. Robiłam wtedy coś, do czego bardzo wstyd mi się dzisiaj przyznać, ale wierzę, że moje doświadczenie może się komuś przydać – może nie będzie musiał popełniać moich błędów. Mój egoistyczny i egocentryczny (dodałabym z łatwością jeszcze ze dwie, trzy wady) modus operandi polegał na tym, że kiedy już wykonałam akt krzywdy, chwilę (godzinę, dzień, miesiąc) później zrozumiałam, że konsekwencji nie da się uniknąć, że bardzo prawdopodobnie wstrętna prawda o moim postępku wyjdzie na jaw, stawiałam się przed skrzywdzoną przeze mnie osobą i… przyznawałam się! Ze łzami, z autentycznym przejęciem i żalem, z miną zbitego psa, który wie, że pogryzł najlepszego buta swojej pani. To był nie lada gest odwagi! Tak mogło by się wydawać. Ale prawda jest zupełnie inna. Nie dość, że nie kierowała mną odwaga, tylko jej negatyw – ordynarne tchórzostwo – to jeszcze ta skrucha była obliczona na konkretny efekt. Na swoje usprawiedliwienie mam tylko jedno – naprawdę nie robiłam tego na zimno i z wyrachowania, zacierając tłuste łapki, że moja ofiara się nabierze. Nic z tych rzeczy. Nie byłam do końca świadoma moich intencji i motywów. Było to, jak mówią, działanie celowe, lecz nieświadome. Robiłam to, bo miałam potworne wyrzuty sumienia, bo faktycznie bardzo się bałam – że się wyda, że konsekwencje będą, nie wiem jakie, ale może właśnie to było najgorsze, lepiej już pójść na czołówkę, byle nie czekać w niecierpliwym strachu na moją kolej w sądzie.
Dlatego przyznałam się przyjaciółce, że po pijaku wygadałam jej sekret innej przyjaciółce (rozważania na temat jakości mojej ówczesnej „przyjaźni” może litościwie odłożę na inny raz), bo wolałam nie czekać na moment, w którym dowie się tego z całkiem innych, może obcych i niechętnych ust.
A moje poruszenie, łzy, skrucha? Na pewno ich nie odgrywałam jak w teatrze, to były prawdziwe emocje. Tyle że… Będę teraz bezlitośnie (wobec siebie) uczciwa – te emocje dotyczyły czegoś całkiem innego. Ja nie płakałam nad krzywdą poszkodowanych przeze mnie osób. Ja płakałam nad sobą! A jaki efekt osiągałam? Moja przyjaciółka (jej przyjaźń była najprawdopodobniej znacznie wyższej próby niż moja) przejęła się mną! Zamiast się wściec, powiedzieć parę mocnych słów, może i ograniczyć naszą relację – co mi się przecież należało i na co zasłużyłam na sto procent – zaczęła mnie pocieszać, minimalizować krzywdę, wmawiać nam obu, że to nie moja wina, zabijać własne poczucie krzywdy (realne, nie urojone!).
Ten przydługo – jak na wstęp – malowany obrazek był mi potrzebny do zilustrowania jednej ważnej rzeczy: jako alkoholiczka i wytrawna manipulantka umiałam „przepraszać”. 9 Krok zaś nie może z takim czymś mieć nic wspólnego! Próba takich „zadośćuczynień” jest kolejną krzywdą! Wiem, co mówię, bo i takie pomysły mam niestety na swoim koncie, gdy próbowałam robić Program po swojemu, na własną rękę i pijaną wciąż, mimo że bez alkoholu, głowę.

Zadośćuczyniliśmy osobiście wszystkim, wobec których było to możliwe, z wyjątkiem tych przypadków, gdy zraniłoby to ich lub innych.



Krok 9 jest dla ofiar, nie dla katów. To osoby z mojej listy mają poczuć się lepiej, a nie ja. Moja ulga jest sprawą drugorzędną, efektem ubocznym. Jeśli głównym motywem moich działań jest pragnienie ulgi, pozbycia się wyrzutów sumienia – warto raz jeszcze się zastanowić, czy mam właściwe nastawienie i prawdziwą gotowość.
Gotowość – z 8 Kroku – oznacza, że wiem co, jak i kiedy zrobić. Mimo że większość rozmów i tak przebiegnie inaczej, niż się spodziewam, warto się do nich przygotować, bo samo stanięcie przed kimś, kogo najprawdopodobniej unikałam, a na pewno nie poruszałam tych drażliwych tematów, jest trudne i wywołuje silne emocje, mogę się „zaciąć” albo w ogóle stwierdzić, że nie tym razem… To, co może się znaleźć w takiej rozmowie, to: wiem, co ci zrobiłam(to i to); nie zasłużyłeś na to, to nie była twoja wina; to się więcej nie powtórzy (jeśli nie mam stałego kontaktu z tą osobą albo rzecz dotyczy spraw niepowtarzalnych, pomijam oczywiście tę kwestię); jak mogę naprawić wyrządzone szkody
Zadośćuczynienie to nie są przeprosiny! Przeprosić mogę kogoś, komu wylałam kompot na obrus. Ale Wielka Księga radzi też unikania drugiej skrajności. Ja osobiście nie klękam i nie próbuję wymusić wybaczenia – obydwie te czynności uważam za co najmniej szantaż emocjonalny, a do tego coś, co stawia osobę, która przecież ma lepiej się poczuć w kłopotliwym położeniu. A przecież przyszłam naprawić krzywdy, a nie dodać kolejne! 
Zadośćuczyniać mam osobiście, a więc twarzą w twarz, bez pośredników. List czy telefon to wyjątkowe rozwiązania w bardzo wyjątkowych sytuacjach (np. osoba z listy mieszka na drugim końcu świata). Nie robię też działań zamiennych – jeśli nie mogę komuś oddać 100 zł, to wrzucenie ich do puszki na ofiary nie rozwiązuje sprawy; jeśli nie mogę się spotkać się ze zgwałconą kobietą to symboliczne przeproszenie jakichś innych kobiet jest, moim zdaniem, nieporozumieniem. Dlaczego? Wystarczy postawić pytanie: dla kogo to było? Przecież człowiek, któremu ukradłam lub nie oddałam 100 zł nadal nie ma tych pieniędzy, nie mówiąc o wyjaśnieniu, przeprosinach, zgwałcona kobieta nadal nosi w sobie ból, strach, upokorzenie! A więc to nie było dla ofiary, tylko dla mojego lepszego samopoczucia, dla poprawienia sobie bilansu emocjonalnego.
Nie jestem w stanie zadośćuczynić osobom nieznanym i nieżyjącym – nie spotkam ich. 
Pewnych krzywd nie da się w ogóle zadośćuczynić. I muszę z nimi żyć, nieść ciężar ich konsekwencji. To nie oznacza, że jestem „zwolniona” ze spotkania i konfrontacji z osobą, którą skrzywdziłam. Ja tylko nigdy nie będę w stanie tego naprawić. I o tym też mam powiedzieć. 



* Jak przy wszystkich poprzednich Krokach instant oraz pozostałych wpisach dotyczących Programu AA - prezentuję wyłącznie moje przemyślenia, oparte o własne doświadczenia podczas realizacji Programu ze sponsorem, a nie oficjalną wykładnię AA.

poniedziałek, 3 sierpnia 2015

157. dwanaście kroków instant - 5

Był czas – dawne dzieje – gdy postanowiłam ruszyć wreszcie te kroki, bo chyba po coś je ci Anonimowi Alkoholicy napisali. Oczywiście, ruszyć samodzielnie. Bo jak inaczej? Kto niby jest mądrzejszy ode mnie? Krok 8 wydawał mi się dość prosty: ot, lista osób. Drugiej części, po „i”, jakbym nie widziała. Na pewno jej nie rozumiałam. Albo inaczej – rozumiałam ją po swojemu, co było jeszcze gorsze! Dziś jestem przekonana, że lista zrobiona z biegu, wyrwana z kontekstu całego Programu AA, będzie niepełna i zafałszowana. Wiem, bo to przerabiałam. Do jej zrobienia potrzebna jest samoświadomość (Kroki 4 i 6), natchnienie i otwarcie się na pomoc Siły Wyższej (Kroki 2 i 3) oraz pomoc sponsora (szczególnie w kontekście moich pomysłów na zadośćuczynienie).

Zrobiliśmy listę wszystkich osób, które skrzywdziliśmy i staliśmy się gotowi zadośćuczynić im wszystkim.


Listę sporządzam na piśmie – z głowy tak łatwo mogą ulecieć co kłopotliwsze przypadki. A może te drobiazgi, mało ważne? Mam zresztą już bazę – tabelę krzywd z 4 Kroku. Na liście umieszczam wszystkie osoby, które skrzywdziłam w całym moim życiu. Nie mogę się ograniczyć do okresu picia, bo to byłby obraz mocno zafałszowany – większa część listy to krzywdy z czasów, gdy nie piłam jeszcze bądź już. Lista zawierać ma też konkretny rodzaj krzywdy, a także mój pomysł na zadośćuczynienie – oczywiście, do zweryfikowania i poddania osobie skrzywdzonej. Bo to ona zadecyduje o tym, co jest odpowiednim zadośćuczynieniem (pora rozstać się z pomysłem, że ja wiem najlepiej, również w temacie uczuć i odczuć innych ludzi). Moją gotowość – czyli przekonanie, że skrzywdzonym osobom coś się ode mnie należy – zaznaczam, dookreślając termin – bo gotowość lubi się utleniać. Z tego też powodu nie powinnam zwlekać, tylko przejść do konkretnej realizacji naprawienia wyrządzonych krzywd.   

204. pompatycznie i obrazoburczo

Zastanawiałam się, czy jest jakiś zauważalny moment, w którym posłanie AA zaczyna działać. Może początek to iskra nadziei – że jest coś, co...