Zastanawiałam się, czy jest jakiś zauważalny moment, w którym posłanie AA zaczyna działać. Może początek to iskra nadziei – że jest coś, co mnie uratuje? Może ją skrzesać rzeczowa informacja: Słuchaj, mamy w AA 12 kroków, sponsor powie ci, o co w tym chodzi i pomoże ci je postawić. U mnie i wielu innych to zadziałało, u ciebie też może. Albo coś krótszego, mniej formalnego: Pomogę ci, bo byłam w tym samym miejscu co ty, a teraz jest zupełnie inaczej. Już samo stwierdzenie: jest sposób! może dać nadzieję. Tak, to o nadzieję chyba chodzi. Trudno jednak wywołać błysk w oku cierpiącego człowieka, gdy własne oczy zmatowiały. Niełatwo być wizytówką, gdy rezultatów przemiany w życiu jakoś nie widać, a codzienność jest żmudna nie do zniesienia. Gdy realizacja tych kilku prostych zasad staje się kolejnym zadaniem do odhaczenia, następnym znojnym bagażem.
Mówi się w AA, że gdy wszystko inne zawodzi to intensywna praca z innym alkoholikiem przynosi rezultaty. Taak, pewnie pozwala nie umrzeć od alkoholu. Ale do pogodnego, satysfakcjonującego życia droga jeszcze daleka. A osiągnięcie pełni wymaga czegoś więcej.
Porównałabym to do pływania. Jesteś w wodzie, zmęczony, nie za bardzo nawet umiesz pływać, ale jakoś musisz się w niej utrzymać. Marzysz o brzegu, żeby to wszystko już się skończyło, żeby był wreszcie spokój. A tu woda zalewa ci twarz, co jest nad wyraz nieprzyjemne, a gdy zaczynasz się krztusić, robi się straszno. Więc młócisz ramionami, wierzgasz nogami, żeby nie pójść na dno. Tak właśnie wyobrażam sobie pierwsze suche miesiące Billa W., wypełnione staraniami o otrzeźwienie jakiegoś pijaka z całej ich niechętnej rzeszy. Miejskie legendy podają jakieś oszałamiające liczby. W każdym razie – to nie działało. Poza tym, że sam nie pił. Słyszę czasem: tyle roboty, akcji, działania, a ciągle źle się czuję! Nikt z cierpiących nie sięga po program albo szybko z niego odpada.
A mówi się w AA, że to działa, jeśli ty działasz. Mówi się też o rąbaniu nie tego drewna. Albo że 12 kroków (mityngi/służba) to nie wóda, że im więcej zażyjesz, tym bardziej trzepie. Ale to jakoś rzadziej słychać.
Mam kolejny morski obrazek. Wciąż ta sama woda. Może pływać umiesz już ciut lepiej, ale nie w tym rzecz. Bardziej w tym, że nie skupiasz się na przetrwaniu, nawet nie myślisz o dopłynięciu do brzegu, po prostu płyniesz, od czasu do czasu leżąc na plecach, gapisz się w niebo i pozwalasz nieść się falom. Tak to widzę, gdy mam do czynienia z osobą chorą na alkoholizm, która naprawdę chce zmienić swoje życie, która chwyta się rozwiązania i z niego czerpie, a gdy robi to, co w programie zrobić trzeba, to jej życie się zmienia i ta zmiana uskrzydla. Ją? Jasne. Ale najpierw zauważę to ja! I tak, te oznaki nowego życia, iskry w oczach, dają siłę i mi. Owszem, są moją nagrodą. Praca wtedy nie jest znojem. Właśnie wtedy domyka się ten krąg. Dotykam pełni. Mam w niej udział. Żeby móc rozdawać, muszę napełnić zbiornik. Od samego zapierdalania – excuse my French – pełni nie będzie (i nawet modlitwa mi tego nie załatwia). Samo zapierdalanie to zbyt często rozpaczliwe młócenie kończynami i rozbrzmiewające echem w głowie: daleko jeszcze? No, cholernie daleko, bo tu nie chodzi o odległość! Brzeg nie jest do niczego potrzebny, a pewnie też nieosiągalny.
Mówi się w AA, że nowicjusz jest najważniejszy. Sorry, nie sądzę. I żadne bombastyczne deklaracje tego nie zmienią. W naszych realiach, gdy nowicjusz trafi w miejsce pozbawione życia i trzeźwości, jeśli jest zdesperowany i nawet zostanie, co najwyżej zasili szeregi smutnych, sfrustrowanych suchych pijaków. Byłam, widziałam, przeżyłam. Nie polecam.
Żeby wspólnota – każda, nie tylko anonimowych nieszczęśników – dobrze funkcjonowała, żyła i prosperowała, kwitła i rodziła owoce, każdy jej element musi być dokarmiony i zasilony. Nie tylko początkujący, również tzw. średniacy, którzy robią lub zrobić mogą największą robotę, bo już trochę wiedzą i jeszcze trochę chcą, jak i długodystansowcy, zwani weteranami, którzy też do zrobienia mieliby sporo. Poważę się na śmiałą tezę, że szczególnie tych, na których opiera się wspólnota, którzy mają wizję i realizują, pociągają za sobą innych, powinniśmy otoczyć szczególnym wsparciem. Bo jeśli oni będą mieć siłę do przekazywania nadziei, to i nowicjusze z tego skorzystają, i weterani, i średniacy, cała wspólnota, bo im więcej w niej trzeźwości, tym łatwiej się dogadać, współpracować, żyć po prostu.
Pytanie, skąd to wsparcie ma płynąć? Jak ma wyglądać? Czy my w naszej wspólnocie, grupie, regionie, wśród służb, dbamy o siebie nawzajem?