środa, 14 grudnia 2022

204. pompatycznie i obrazoburczo


Zastanawiałam się, czy jest jakiś zauważalny moment, w którym posłanie AA zaczyna działać. Może początek to iskra nadziei – że jest coś, co mnie uratuje? Może ją skrzesać rzeczowa informacja: Słuchaj, mamy w AA 12 kroków, sponsor powie ci, o co w tym chodzi i pomoże ci je postawić. U mnie i wielu innych to zadziałało, u ciebie też może. Albo coś krótszego, mniej formalnego: Pomogę ci, bo byłam w tym samym miejscu co ty, a teraz jest zupełnie inaczej. Już samo stwierdzenie: jest sposób! może dać nadzieję. Tak, to o nadzieję chyba chodzi. Trudno jednak wywołać błysk w oku cierpiącego człowieka, gdy własne oczy zmatowiały. Niełatwo być wizytówką, gdy rezultatów przemiany w życiu jakoś nie widać, a codzienność jest żmudna nie do zniesienia. Gdy realizacja tych kilku prostych zasad staje się kolejnym zadaniem do odhaczenia, następnym znojnym bagażem.  


Mówi się w AA, że gdy wszystko inne zawodzi to intensywna praca z innym alkoholikiem przynosi rezultaty. Taak, pewnie pozwala nie umrzeć od alkoholu. Ale do pogodnego, satysfakcjonującego życia droga jeszcze daleka. A osiągnięcie pełni wymaga czegoś więcej.  


Porównałabym to do pływania. Jesteś w wodzie, zmęczony, nie za bardzo nawet umiesz pływać, ale jakoś musisz się w niej utrzymać. Marzysz o brzegu, żeby to wszystko już się skończyło, żeby był wreszcie spokój. A tu woda zalewa ci twarz, co jest nad wyraz nieprzyjemne, a gdy zaczynasz się krztusić, robi się straszno. Więc młócisz ramionami, wierzgasz nogami, żeby nie pójść na dno. Tak właśnie wyobrażam sobie pierwsze suche miesiące Billa W., wypełnione staraniami o otrzeźwienie jakiegoś pijaka z całej ich niechętnej rzeszy. Miejskie legendy podają jakieś oszałamiające liczby. W każdym razie – to nie działało. Poza tym, że sam nie pił. Słyszę czasem: tyle roboty, akcji, działania, a ciągle źle się czuję! Nikt z cierpiących nie sięga po program albo szybko z niego odpada. 


A mówi się w AA, że to działa, jeśli ty działasz. Mówi się też o rąbaniu nie tego drewna. Albo że 12 kroków (mityngi/służba) to nie wóda, że im więcej zażyjesz, tym bardziej trzepie. Ale to jakoś rzadziej słychać. 


Mam kolejny morski obrazek. Wciąż ta sama woda. Może pływać umiesz już ciut lepiej, ale nie w tym rzecz. Bardziej w tym, że nie skupiasz się na przetrwaniu, nawet nie myślisz o dopłynięciu do brzegu, po prostu płyniesz, od czasu do czasu leżąc na plecach, gapisz się w niebo i pozwalasz nieść się falom. Tak to widzę, gdy mam do czynienia z osobą chorą na alkoholizm, która naprawdę chce zmienić swoje życie, która chwyta się rozwiązania i z niego czerpie, a gdy robi to, co w programie zrobić trzeba, to jej życie się zmienia i ta zmiana uskrzydla. Ją? Jasne. Ale najpierw zauważę to ja! I tak, te oznaki nowego życia, iskry w oczach, dają siłę i mi. Owszem, są moją nagrodą. Praca wtedy nie jest znojem. Właśnie wtedy domyka się ten krąg. Dotykam pełni. Mam w niej udział. Żeby móc rozdawać, muszę napełnić zbiornik. Od samego zapierdalania – excuse my French – pełni nie będzie (i nawet modlitwa mi tego nie załatwia). Samo zapierdalanie to zbyt często rozpaczliwe młócenie kończynami i rozbrzmiewające echem w głowie: daleko jeszcze? No, cholernie daleko, bo tu nie chodzi o odległość! Brzeg nie jest do niczego potrzebny, a pewnie też nieosiągalny.  


Mówi się w AA, że nowicjusz jest najważniejszy. Sorry, nie sądzę. I żadne bombastyczne deklaracje tego nie zmienią. W naszych realiach, gdy nowicjusz trafi w miejsce pozbawione życia i trzeźwości, jeśli jest zdesperowany i nawet zostanie, co najwyżej zasili szeregi smutnych, sfrustrowanych suchych pijaków. Byłam, widziałam, przeżyłam. Nie polecam. 

Żeby wspólnota – każda, nie tylko anonimowych nieszczęśników – dobrze funkcjonowała, żyła i prosperowała, kwitła i rodziła owoce, każdy jej element musi być dokarmiony i zasilony. Nie tylko początkujący, również tzw. średniacy, którzy robią lub zrobić mogą największą robotę, bo już trochę wiedzą i jeszcze trochę chcą, jak i długodystansowcy, zwani weteranami, którzy też do zrobienia mieliby sporo. Poważę się na śmiałą tezę, że szczególnie tych, na których opiera się wspólnota, którzy mają wizję i realizują, pociągają za sobą innych, powinniśmy otoczyć szczególnym wsparciem. Bo jeśli oni będą mieć siłę do przekazywania nadziei, to i nowicjusze z tego skorzystają, i weterani, i średniacy, cała wspólnota, bo im więcej w niej trzeźwości, tym łatwiej się dogadać, współpracować, żyć po prostu. 

Pytanie, skąd to wsparcie ma płynąć? Jak ma wyglądać? Czy my w naszej wspólnocie, grupie, regionie, wśród służb, dbamy o siebie nawzajem?  

piątek, 25 listopada 2022

203. dzięki Bogu za Wspólnotę Anonimowych Alkoholików


Nie jestem przesadnie religijna, a nawet chyba wcale, lecz ten graniczny sposób wyrażenia wdzięczności wydaje mi się najbardziej na miejscu w obliczu tego, co czuję. Mogę próbować wszystko spłycić, wyciszyć i strywializować, uważając ten wybuch uczuć za alkoholiczny wyskok – od bandy do bandy. Ale nie, nie będę spłaszczać, banalizować, racjonalizować, by tylko nie wypaść na egzaltowaną babę. W zasadzie mogę nawet na nią wypaść, co mi tam. 

Wypełnia mnie uczucie wdzięczności, że ja i inni, tak samo wydrenowani duchowo ludzie, mamy dostęp do czegoś, co ratuje nam życie, dzięki czemu nie musimy zdychać, ani ledwie egzystować, tylko – ośmielę się pociągnąć w tym entuzjastycznym, być może pretensjonalnym, tonie – żyć pełnią. 

Skąd te peany właśnie teraz? Bo znowu tego doświadczyłam. Po niełatwym dniu, w którym kilkukrotnie próbowałam postawić się na duchowe nogi, a wszystkie znane metody działały słabo lub wcale. 

Po mityngu, powiedzmy, że przypadkowe spotkanie w piekarnio-kawiarni. W małym gronie kilkorga AA. Po szybkiej kawie część towarzystwa się ulotniła, a ja zostałam – jakoś czułam, że należy zostać – z dwiema stosunkowo świeżymi osobami. Wydawały się zaopiekowane terapeutycznie, ale jeszcze nie programowo (ponieważ słuchają swoich terapeutów i czekają z rozpoczęciem programu do skończenia terapii), co nie znaczy, że nie potrzebujące rozmowy i jakiegoś potwierdzenia, że są w dobrym miejscu, a może też weryfikacji, podpowiedzi, odpowiedzi… 

Pamiętam to z początków i nie tylko początków mojej przygody z AA – przegadywane godziny, samo bycie ze sobą, z kimś trzeźwym, ale nie tak z natury trzeźwym, tylko z odzysku, kto wie, kto czuje i rozumie, komu nie trzeba tłumaczyć, przed kim nie trzeba udawać ani kluczyć. Takie prawdziwe braterstwo/siostrzeństwo. Porozumienie starszo-młodszych dzieciakowatych dusz. Bo wszyscy kiedyś byliśmy dzieciakami w AA. Pamiętacie to jeszcze? Te oczy szeroko otwarte, te pytania, może naiwne, chociaż chyba wcale nie, i wcale przy tym nienudne, choć odpowiedzi powtarzane setki razy, te opowieści, takie podobne, i to: mam tak samo, i to, i to też, te potakiwania, i cisza, wcale nie krępująca. Na herbacie po mityngu albo w samochodzie, w drodze na jakiś aowski wyjazd, albo w domu, po kominkach aowskich. 


Nie da się wrócić w tamto miejsce, gdy już się jest aowskim starszakiem, ale można przejrzeć się w oczach kolejnego „dzieciaka” z AA, który chłonie całym sobą i potrzebuje prostej rzeczy: żeby poświęcić mu trochę czasu, powiedzieć, że będzie dobrze, nawet jeśli czasami trudno, i opowiedzieć o swoich początkach, odpowiedzieć na pytania, jak sobie radzisz w tych wszystkich gorszych momentach. Tylko tyle. A potem można frunąć do domu i śpiewać dzięki Bogu za Wspólnotę AA, chociaż to niekoniecznie religijny akt strzelisty. Może to nawet coś więcej. Nadzieja, że czający się zimowy bagnisty smutek nie będzie tak straszny, gdy pod ręką jest kołderka Wspólnoty. Bo od kiedy coś się w środku przekręciło i wiadomo, że lepiej dawać niż brać, to nic tak naprawdę nie grozi. Żaden muł smutku, żadna magma nicości. No, chyba że szlag wszystko trafi, łącznie z pamięcią, to wtedy, proszę, przypomnijcie mi.  



wtorek, 7 grudnia 2021

202. chyba jakoś tak bym sobie to wyobrażała


Ciekawy dość tekst na portalu internetowym (mógłby być też w gazecie papierowej, nie przeszkadzałoby). Tematyka poniekąd alkoholowa, choć głównie kulturalna, bo to rozmowa z aktorem, a rzecz idzie o filmie. A ten film zatrąca o alkoholowe kręgi. I jakoś tak mimochodem, przy okazji, gdzieś w trzeciej części wywiadu dyskretna wstawka, nawet nie rameczka, a w nie-rameczce pytanie: 

Masz problem z alkoholem i potrzebujesz pomocy? Możesz skontaktować się ze wspólnotą AA przez oficjalną stronę (i tu elegancki odnośnik) lub telefon – i numer jak się patrzy. 



A jeszcze tylko dodam, że ten portal to taki jeden z największych w kraju. No to właśnie tak to chyba wygląda w cywilizowanych miejscach. 









poniedziałek, 20 września 2021

201. covidowy kopniak pokory


Wiele się zmieniło. Prawdopodobnie to jeszcze nie koniec, ale dystans już zdążył się pojawić, w każdym razie na tyle, bym mogła – z ostrożnością, bo zdaję sobie sprawę, że to może być tylko przystanek, forma przejściowa – pokusić się o jakiś opis. 
Covid na organizmy ludzkie wpłynął w rozmaity sposób, wbijając się w różne układy (według niektórych lekarzy w to, co było delikatne, wrażliwe, w pewien sposób narażone, choć bez covidowego uderzenia mogłoby działać na znośnym poziomie). U mnie zahaczył o nerwowy i skutki tego zahaczenia odczuwam do tej pory. To nie koniec świata, ale bywa trudno, kłopotliwie, męcząco i niemiło. Było gorzej, szczególnie na początku, gdy zaczęłam sobie zdawać sprawę, w jakie miejsce przeniósł mnie towarzysz Covid, kogo ze mnie zrobił. Bo na początku były głównie strach i złość (nierozłączne rodzeństwo), i totalny brak akceptacji. Łagodnie mówiąc: nie podobała mi się ta lekcja pokory. W programie 12 Kroków istnieje wyraźne rozgraniczenie pokory od upokorzenia. Ale w tej mojej lekcji – tak czułam – było głównie upokorzenie. Bo oto nagle znalazłam się w gronie osób, które mnie kiedyś złościły i budziły moją podejrzliwość. No bo jak można tak zapominać, olewać, nie czuć odpowiedzialności, być nieprzygotowanym, ciągle zmęczonym, gubić, nie ogarniać, nie pamiętać, nie kończyć, zwalniać i przystawać, zawieszać się, powtarzać te same rzeczy i czynności po kilka razy, pytać o te same rzeczy, które już zostały wielokrotnie wytłumaczone i przypomniane nawet, nie słyszeć i nie widzieć, choć się słucha i patrzy? No jak, po prostu jak można być takim nieogarem? To chyba tylko na własne życzenie i w dodatku na złość innym. Tym ogarniętym i akuratnym, odpowiedzialnym i przygotowanym. 
No więc, zdaje się, że można. 
Bo coś przyszło i przekręciło zawór. 

Co jest w lekcjach dobre? No, może znośne. Że przeczołgawszy się przez to upokorzenie, można dotrzeć do pokory, którą – nie tylko w teorii – rozumiem jako świadomość własnych ograniczeń (i zgodę na nie).
 
Oczywiście, przez lata dostawałam wiele lekcji. Nie lubiłam ich, bo zawsze łączyły się z niewygodą, koniecznością dostosowania się do sytuacji, często z bólem i cierpieniem. Efektem tych lekcji zawsze jednak była kolejna porcja kontaktu z rzeczywistością. 
 
Jest jeszcze jeden efekt i ten chyba lubię najbardziej: gdy znika bariera/granica między mną (tą lepszą, mądrzejszą, świętszą) a resztą (tą nieogarniętą, gorszą znaczy się). Okazuje się, że w wielu przypadkach wciąż jestem w stanie coś zrozumieć, nauczyć się czegoś tylko poprzez osobiste, odczute na skórze własnego ego, dotkliwe doświadczenie. Czyli wtedy, gdy sama stanę się tą osobą zza mojej granicy.
Czy lubię być taka spowolniona i cofnięta, i czasami totalnie zagubiona? Jasne, że nie! Wolałam siebie brylantową (o ile kiedykolwiek taka byłam poza moją własną wyobraźnią). Ale po tym stępieniu, przytarciu przez Los, jestem chyba bardziej swojska, bliżej. Jakoś mniej mnie irytuje nieogarnięcie innych. To zaszło jeszcze dalej (i sama otwieram oczy szeroko ze zdumienia, że jestem zdolna do takiej zmiany) – przestają mnie drażnić ci, których pozorne nieogarnięcie jest tylko sprytną strategią. Przyszło mi do głowy, że oni po prostu nie mogą – na razie – inaczej. Jakby byli duchami uwięzionymi w takiej niewygodnej bańce karmy.
 

środa, 28 października 2020

200. myślenie i złudzenie

 


Praca myślenia wiąże się z ryzykiem. Ludzie przywiązują się do swych złudzeń. Mają zresztą często takie złudzenia, bez których nie mogliby żyć. Gdy ktoś chce pozbawić ich takich złudzeń, czyni sobie z nich śmiertelnych wrogów. (…) 

Tak, o wiele bezpieczniej utrwalać istniejące złudzenia niż je rozpraszać. Człowiek, który uwalnia się od iluzji i fałszywej pewności, wchodzi w głąb samego siebie. Rozpoznaje tam źródła złudzeń i źródła niewoli, która bierze się ze złudzeń. Zaczyna rozumieć, co w nim samym jest najistotniejsze. Zaczyna po nowemu miłować samego siebie. 

Wędrówki w krainę filozofów, J. Tischner

Skojarzyło mi się mocno z 4 Krokiem, czyli inwenturą, to jest obrachunkiem moralnym, albo po prostu z dogłębnym przeglądem moich życiowych pomysłów, decyzji, postaw, przekonań i czynów, które za nimi poszły. Ale też skojarzyło mi się (zwłaszcza pierwszy akapit), z reakcją niektórych AA, którzy owszem, chcieliby poprawy życia i w ogóle, żeby nie bolało i żeby było miło, lecz żeby jednocześnie jak najmniej w sobie tykać, nie grzebać za głęboko, a szczególnie w tych pokładach, których tykanie łączy się z nieprzyjemnościunią konfrontacji – Ojej, to jednak nie jestem taki wrażliwy, dobry i współczujący? Tu też chodzi tylko o moją wygodę i ładną laurkę? Buu, nie podoba mi się! Nie, jednak nie poddam się tej amatorskiej psychoanalizie! Zrobię to po swojemu!

Pamiętam to dobrze – gorące, rzęsiste łzy wylane pewnego dnia (a nawet w dni parę, bo to nie była jednorazowa iluminacja, tylko kilka, oddzielonych latami, potężnych ciosów w moje ego, wyobrażające sobie i próbujące to wyobrażenie prezentować jako fakt, jaką jestem miłą, wrażliwą osobą, która ma tylko nieszczęście żyć w niesprzyjających okolicznościach, wśród nierozumiejących, podłych ludzi), gdy dotarł do mnie rozmiar własnego egoizmu. No i cóż takiego się stało? Wiele razy nic. Popłakałam sobie i tyle, zero zmiany. Ale jeden raz, a był on skojarzony ze wspomnianą wyżej inwenturą, czyli robotą 4 Kroku, otrzepałam się po tym płaczu i powiedziałam: Już wystarczy, dość. Czy to oznacza, że przestałam być egoistką? Niestety nie. Wciąż mi się zdarza. Ale różnica jest znacząca. Po pierwsze, zdarza się to daleko lepiej niż jest. Po drugie, nie udaję już świętej bez skazy i dostrzegam oraz przyznaję się do tych momentów, gdy myślę tylko o sobie i własnym interesie. Czasem zdarza się to nawet dość szybko – po kilku godzinach czy dniach. Po trzecie, nie obrażam się już śmiertelnie i na wieki, gdy ktoś zasugeruje, że może jednak nie jestem tak świetlista i kryształowa, jak bym chciała. 

Wejście na ścieżkę Programu, ale tak na serio, życie nim, powoduje poważne zmiany. Nieodwracalne. Tzn. można się wycofać – wystarczy wrócić do picia. Albo do nieuczciwości, również, a może zwłaszcza tej odnoszącej się do samego siebie. Wrócić do starych przekonań lub tylko odmówić przyglądania się im i pozbywania się ich.


wtorek, 29 września 2020

199. AA i nowoczesność


 
W odmętach mojego komputera natknęłam się na tekst, który napisałam jeszcze przed pandemią. Postanowiłam nie uaktualniać go o wiedzę, jaka przyszła wraz z wymuszonymi lockdown’em rozwiązaniami, czyli przeniesieniem znacznej części aktywności do świata wirtualnego. Online będzie, przynajmniej częściowo, koniecznością i nie sądzę, byśmy cofnęli się do świata sprzed. Ale pewne niedogodności, czy też zagrożenia (choć nie chcę straszyć tym słowem), są i będą realne. 
 

*

Od czasu do czasu natykam się na link, informację czy propozycję unowocześnienia komunikacji we Wspólnocie AA, między służbami AA, między alkoholikami w AA. Żyjemy w erze mediów społecznościowych, elektroniczne formy komunikacji i pobierania informacji są faktem, którego nie da się kwestionować. Ale czy wszystko, co praktyczne, ułatwiające komunikację, oszczędzające czas na pewno jest najlepsze dla celu i sprawy AA? 
 
Od dłuższego czasu obserwuję, że wiele nieporozumień i zamieszania we Wspólnocie (w ogóle między ludźmi), wypływa z niewiedzy, a dokładnie rzecz ujmując, z niedostatecznej znajomości danego zagadnienia, z niedoinformowania, niedokładnego przekazania informacji, pewnych przekłamań, które są istotą głuchego telefonu – bo tak ostatnio postrzegam przepływ informacji w AA. Zaczęliśmy więc w pewnej grupie osób dyskutować, jak można by niektóre rzeczy usprawnić. Och, to proste: zamknięte konto na facebooku, forum, lista mailingowa, googledoc, aplikacja – wszystko łatwo dostępne, łatwe do założenia i stosowania. Poza tym, na przykład ulotki i literaturę można by udostępniać wyłącznie w formie elektronicznej – teraz wszyscy mają do wirtualnej przestrzeni dostęp, a przy okazji można zadbać o ekologię, nie marnować ton papieru. 
 
Chwilę wcześniej ktoś mi opowiadał, jak zachwycająco działa pewna grupa AA: nowicjuszom wysyłają link z wszelkimi niezbędnymi materiałami (sugestiami, tekstami dla nowoprzybyłych, opisami medytacji, przydatnymi modlitwami). I myślę sobie, jak wspaniale, że nowoczesność, a tak naprawdę normalność, wkracza do AA. Nic w tym dziwnego, do AA trafia coraz więcej ludzi młodych, wychowanych w Internecie, pracujących przy użyciu nowoczesnych narzędzi; ludzi, dla których wszystko to, co niesie współczesność, jest codziennością. Tę nowoczesną codzienność wnoszą do Anonimowych Alkoholików. 
 
Ale dociera do mnie i to, że Wspólnota AA to nie wielkie aglomeracje, młodzież i pracownicy korporacji. To też. Ale prawdopodobnie ludzie młodzi, sprawni komputerowo, internetowo, społecznościowo mimo wszystko stanowią mniejszość we Wspólnocie. A zatem to unowocześnianie czy reorganizowanie AA, tego typu pomysły udogodnień pomijają, a przez to dyskryminują znaczną część uczestników Wspólnoty. Wielu ludzi nie będzie w stanie skorzystać z pomocy, dokumentów, linków fruwających w chmurze, bo nie wiedzą, jak to zrobić, nie mają gdzie tego zrobić, wielu z nich nawet się do tego nie przyzna. Narzędzie, którego z założenia nie będzie mogła używać część członków wspólnoty, nie jest właściwym narzędziem. 
 
Przyszło mi do głowy jeszcze jedno. Wiele tych nowych pomysłów ma wspólną cechę: nie wymagają bezpośredniego, osobistego kontaktu z drugim człowiekiem. Prześlijmy sobie link, pdf, pobierzmy ulotkę, przeczytajmy gdzieś, jak ją rozumieć, ściągnijmy aplikację do medytacji, wyślijmy listę wdzięczności albo aowską refleksję smsem lub whatsappem, odbądźmy mityng na skype. 
Czy to źle? Na pewno nie. Szczególnie jeśli to jedynie część działania, narzędzie, jedno z wielu, pomocne w rozwoju, wsparcie w nagłej potrzebie. Gorzej, jeśli cała moja aktywność jako zdrowiejącej alkoholiczki będzie się opierała wyłącznie na tym. Dlaczego gorzej? Bo… zdrowienie zaczyna się wtedy, gdy jeden alkoholik rozmawia z drugim o problemie i rozwiązaniu. Rozmawia. Spotyka się, pije kawę (herbatę, yerba mate, colę czy mleko), poświęca czas, reaguje, opowiada o sobie i słucha o nim. Patrzy w oczy, kiwa głową, wzdycha, przerywa: „To tak samo jak u mnie”.
Wiele miesięcy temu zaprzyjaźniłam się z niealkoholiczką, dziewczyną zdrowiejącą w pewnej wspólnocie dwunastokrokowej, w której także jest Wielka Księga i program realizowany ze sponsorem. Opowiadała mi długo, że w tej wspólnocie nie ma trzeźwienia, przebudzeń duchowych, działania, chęci służby na taką skalę jak u alkoholików. Zastanawiałyśmy się, dlaczego? Oczywiście, trudno o jednoznaczną diagnozę i chyba też nie miałabym odwagi jej stawiać. Ale uderzyła mnie jedna rzecz: sponsorowany dzwoni do sponsora, ale ten może mu poświęcić góra 5 minut, raz w tygodniu, często nie odbiera, nie oddzwania. Nie spotykają się osobiście. Swoje spostrzeżenia i refleksje na temat programu i poszczególnych kroków sponsorowany pisze i wysyła sponsorowi mailem lub którymś z komunikatorów. Podobnie jak listę wdzięczności. Nie dostaje odpowiedzi. Nie ma nawet pewności, czy sponsor je w ogóle przeczytał. Nietrzeźwy umysł (jakim na początku wychodzenia z uzależnienia dysponuje każdy z nas) pisze swoje nietrzeźwe pomysły i nie dostaje żadnej weryfikacji od umysłu z założenia trzeźwiejszego. Ale jak może dostać, jeśli sponsor od swojego sponsora odpowiedzi także nie uzyskał? Bo przecież rozmowy nie są tam na porządku dziennym. 
 
Zadawanie pytań i udzielanie odpowiedzi. Opowiadanie o sobie i słuchanie takich opowieści  w ten sposób ludzie nawiązują relacje. W ten sposób buduje się wspólnota. A my z jakiegoś powodu zostaliśmy nazwani wspólnotą. Dla mnie to słowo ma wielkie znaczenie i moc – alkoholizm jest chorobą samotności i oddzielenia. Sama ginę. Ginęłam nie raz. Ratuje mnie bycie z drugim człowiekiem. To, że on pomoże mi. To, że ja pomogę jemu. To drugie może nawet bardziej mnie ratuje (a jeszcze lepiej, jeśli nie do końca wiem, że mu pomagam, gdy nie nadymam się górnolotnym niesieniem pomocy, tylko zwyczajnie słucham, a potem coś powiem, z własnego doświadczenia). Jeśli zabraknie tego osobistego kontaktu, może zabraknąć najważniejszego dla nas spoiwa, najważniejszego w naszej przypadłości lekarstwa – bezinteresownego (może i nie zawsze) bycia z drugim człowiekiem i dla drugiego człowieka. Kiedyś jeden psychiatra powiedział mi: Uzależnieni różnią się między sobą, hazardziści są tacy i tacy, seksoholicy tacy i siacy, narkomani siacy i owacy, a alkoholicy? Oni pognają na pomoc drugiemu pijakowi, będą gadać przy tych swoich kawach i gadać, i czują się przy tym świetnie. A co najdziwniejsze – to działa, ratuje ich i przemienia.
 

*

Wiem, że w czasach Billa nie było Internetu, nie mógł się więc do tego zjawiska odnieść. Nie miałam szansy osobiście poznać Billa W., lecz z wielu źródeł wyłania się obraz człowieka, który sprawdzał każdą, nawet mocno dyskusyjną, a wręcz szaloną nowinkę, by jeszcze bardziej pomóc alkoholikom trzeźwieć, by znaleźć jeszcze lepsze narzędzia do wyrwania się z tej podstępnej dziwnej choroby, jaką jest alkoholizm. Z jakiegoś powodu Anonimowi Alkoholicy nie korzystają z kwasu nikotynowego, LSD ani wywoływania duchów na równi z niesieniem posłania, dzwonieniem do nowicjuszy, modlitwą, autoanalizą, służbą. Wnioskuję z tego, choć mogę się mylić, że po sprawdzeniu, część nawet niezwykle obiecujących pomysłów (hm, LSD) została jednak odrzucona. I żeby była jasność – nie jestem przeciwniczką Internetu! Korzystam z niego, nawet komunikując się z przyjaciółmi z AA. Ale nie chciałabym musieć korzystać tylko z niego. I nie chodzi o te kawy niewypite. Mimo że ludzie mnie męczą, to jednocześnie cholernie potrzebuję głębokich rozmów, tego poczucia porozumienia, które daje intensywne (już trudno, że wyczerpujące), bycie z drugim człowiekiem, który wibruje na podobnych częstotliwościach. 

niedziela, 31 maja 2020

198. AA online, czyli odmęty nadmiaru

W ciągu tygodnia nadeszły wieści i zaproszenia na mityngi z udziałem weteranów, najpierw z jednego krańca Stanów Zjednoczonych, potem z drugiego, wreszcie z Kanady. Co za radość, czyż nie o to właśnie chodziło? Żeby mieć dostęp do doświadczeń ludzi z odległych miejsc, w dodatku dostęp niemal powszechny, bo wypowiedzi będą tłumaczone na język polski.
Jest tylko jeden szkopuł. Wszystkie te spikerki (a możliwe, że i jakieś kolejne, wszak nie wszystkie informacje do mnie docierają) odbędą się w tym samym czasie, tego samego dnia, o jednej godzinie…
W realu kłopot byłby mniejszy – odległość stanowiłaby ostateczne kryterium wyboru – ale online skraca dystans, mogę dotrzeć wszędzie, bez konieczności wychodzenia dokądkolwiek. A to rodzi kłopot. Dla mnie niemały. Kłopot z wyborem. Jakoś, czasami zaskakująco dobrze, radzę sobie z brakiem. Gorzej ze zbyt szeroką ofertą. Konieczność wyboru wciąż rodzi napięcie i dyskomfort – przecież jeśli wybiorę jedno, to pozostałe przepadną. A co, jeśli te pozostałe byłyby ciekawe, wspaniałe, lepsze?

W związku z tym przyszło mi do głowy pewne porównanie – czy mityngi online z ich możliwościami nie otwierają czasem drogi do postawy czy myślenia, (nieco alkoholicznych), które przewijały się przez moje picie: skoro po jednym czy dwóch drinkach czuję się tak wspaniale, to jak bosko mi będzie po sześciu czy dziewięciu?! Ale to margines moich rozważań, wracając do meritum, zapewne najefektywniej, choć wcale nie łatwiej, byłoby zorganizować jedno wydarzenie dla szerszej liczby uczestników. I kolejne, z następnym weteranem-spikerem, w innym terminie, również dla większego grona. Fakt, to wymagałoby dogadywania się i współpracy, czegoś, do czego namawiają Tradycje AA, co pomaga wytrenować pełnienie służby, a co jest tak trudne dla alkoholików, bo większość z nas zapewne znacznie lepiej radzi sobie w samodzielnych zmaganiach niż w pracy zespołowej. Bo jesteśmy bandą solistów, którzy dopiero pod przymusem i dzięki wsparciu Siły Wyższej (która powoli przemienia w nas te egocentryczne cechy), nabierają umiejętności współpracy i współdziałania.

Bardzo mi bliskie, to znaczy znajome, jest pragnienie posiadania najlepszego mityngu/grupy domowej na świecie. Z najciekawszymi tematami, najpopularniejszymi spikerami, największą liczbą uczestników. To takie samo pragnienie, ambicja, jak z pełnieniem służby w AA – chcę odbyć tę służbę (jaka by nie była) najwspanialej, jak nikt jeszcze nie służył, wyznaczyć jej nowy wzorzec, który wystawią potem w banku miar i wag w Sèvres, model, który wpisze się w krajowe, a kto wie, czy nie światowe annały AA. Oczywiście, gdyby ktoś wprost wskazał tę częstą w AA przypadłość, wyparlibyśmy się lub zaśmiali w głos, prezentując pozornie zdystansowaną postawę, lecz… niech rzuci kamień*, kto nie próbował być mistrzem świata w swojej służbie: najbardzej elokwentnym i dowcipnym prowadzącym, oferującym sześć gatunków herbaty, a do kawy bezlaktozowe mleko herbatkowym, gromadzącym najwięcej kapeluszowego hajsu skarbnikiem. O pokorze, wyrażającej się w anonimowości, czyli w umiejętności bycia jednym z wielu, stania w szeregu, jest dopiero w Dwunastej Tradycji. Nie każdy z nas dociera na ten kraniec Programu, nie tak trudno też opuścić tamto miejsce i zapomnieć, o co chodzi w całej tej anonimowej pokorze – przecież w robieniu grupie/intergrupie/regionowi najlepiej nie ma nic złego. A że według własnych standardów i pomysłów… Wszyscy jesteśmy w drodze.

Tylko jak ja mam wziąć udział w trzech różnych mityngach na raz?


* Z tym kamieniem to żart. Proszę niczym nie rzucać, a już zwłaszcza kamieniami, zgniłymi jajami, kalumniami, mięsem i butelkami z trollowym jadem.



204. pompatycznie i obrazoburczo

Zastanawiałam się, czy jest jakiś zauważalny moment, w którym posłanie AA zaczyna działać. Może początek to iskra nadziei – że jest coś, co...