Nadchodzi pora surowego egzaminu: czy potrafimy zachować trzeźwość, równowagę uczuciową i godziwie żyć w każdej sytuacji? (Dwanaście Kroków i Dwanaście Tradycji, str. 88)
Po Kroku Piątym stanęłam przed decyzją, poważną. Przy niej decyzja Kroku Trzeciego – robić/działać/sprzątać po sobie (czyli Kroki 4, 5 i dalsze) – wydaje się śmiesznie łatwa i oczywista.
To może wyglądać na pewne pomieszanie, niewłaściwą kolejność, ale jak się okazuje ma sens. Zanim przejdę do zmiany (Kroki 6 i 7) i ponoszenia odpowiedzialności (8 i 9), muszę mieć narzędzie, które pozwoli mi nie zrujnować wysiłków wyciągnięcia całej trudnej i brudnej prawdy o mnie (Kroki 4 i 5), czyli utrzymać się na poziomie świadomości i czystości (nie przysypać tej prawdy kolejnymi urazami, lękami i krzywdami wynikającymi z moich wad i ciągłego ich używania). Dlatego sięgam po Krok 10 tuż po Kroku 5. I właśnie teraz stoję przed bramą z napisem ZUPEŁNIE NOWE POSTĘPOWANIE. I to mnie przeraża. Łatwo było zrobić 4 Krok, rozprawić się z przeszłością, wysprzątać, zobaczyć siebie w całości – to nawet było miejscami ekscytujące. Ale zobowiązać się do stałej autoanalizy i czujności? Do bycia po prostu porządnym człowiekiem? Gorzej. I to też prawda o mnie. Lenistwo, egoizm – to największe moje przeszkody.
*
Czemu jestem taka niepocieszona, niezadowolona, nadąsana? Bo muszę zrezygnować z moich ulubionych: urazy i użalania się. Deklarowałam już, że nie chcę być ofiarą (czyli stawiać się w tej roli), bo mam świadomość, że to pułapka. No i co z tego? Deklaracje to jedno, a faktyczna rezygnacja (czyli decyzja plus zmiana), coś całkiem innego. Teraz stoję przed decyzją właśnie…
*
Czasem wydaje mi się, że te wszystkie rozważania to takie przekomarzanki, droczenie się z samą sobą. Przecież ja już wiem, że nie ma odwrotu (to znaczy teoretycznie jest, ale ja już wybrałam – na poważnie – coś innego). Mogę się podąsać, mogę poudawać, że się waham, mogę nawet zatrzymać się na jakiś czas, postać w miejscu. Ale i tak ruszę. I tak to zrobię. Bo to – już teraz – naturalna kolej rzeczy. Chyba że oszaleję, Bóg odbierze mi rozsądek (który już sam zresztą przywrócił – więc po co miałby to robić?), i zacznę pić. A wtedy wszystko możliwe…
Dobra robota! Powinna przydać się wielu.
OdpowiedzUsuńDziękuję. Z chęcią się podzielę.
OdpowiedzUsuńNapisałaś. To co czujesz. Zrozumie Ciebie tylko ten, kto przez to przechodził. Byłem na początku drogi do trzeźwości w AA. Nie dało mi to nic. Pomagało na początku. Każdy pewnie tak ma. Później było to za mało. Jeśli komuś AA wystarczy to świetnie. Ja potrzebowałem więcej. I znalazłem. Dla mnie Bóg jest odpowiedzią na wszystko.
OdpowiedzUsuńChyba Cię rozumiem, Salien. Dla mnie samo AA to też było mało. Ciągle nie to. Do momentu, kiedy zrozumiałam, że AA to nie same mityngi. Że siłą AA i drogą do wyzdrowienia jest Program AA. U mnie zadziałało! I to jak! :-) Po prawie 12 ciężkich latach cierpienia na sucho i wiecznego niedosytu... Dzięki, Salien, za obecność. I powodzenia!
OdpowiedzUsuń