niedziela, 31 stycznia 2016

168. wrażliwy towarzysz broni


W życiu nałogowca wychodzącego z uzależnienia nie ma nic pewnego, zwłaszcza gdy sam zaczyna czuć się zbyt pewnie. Czarne konie zawodzą, a sprawdza się ktoś, na kogo nikt by nie postawił grosza. Ale... to właśnie istota dzielenia się: dziś ty pomożesz mi, jutro ja uratuję ciebie. „Dziękuję, że mi pomogłaś”, „Dziękuję, że dałeś mi możliwość bycia użyteczną” 

– to równoprawne kwestie i nie ma w nich grama fałszu czy pustej kurtuazji.


Wysmakowany, designerski loft na Manhattanie, a w nim asceta. Bardzo przystojny, pociągający asceta. Przy dźwiękach klawesynu Bacha (to i wiele innych sygnałów wskazuje, że mamy do czynienia z prawdziwym koneserem) żarliwie się modli, je skromne, ale ekologiczne, czyli fit, śniadanie. Przed nim, na stalowym blacie w równym rzędzie: zegarek, telefon, portfel insygnia mężczyzny sukcesu. Dba o każdy szczegół markową bez dwóch zdań koszulę zakłada tuż przed wyjściem z domu. W pięknym apartamencie zostaje tylko samotny welonek w kulistym akwarium. Poznajcie Adama, czystego od 5 lat seksoholika. Te 5 lat to najważniejsza rzecz w jego życiu, zdobyta kosztem ogromnych wyrzeczeń, podszytych strachem.

    Neil misiowaty żartowniś, lekarz na ostrym dyżurze, nowicjusz na grupie SLAA (anonimowych uzależnionych od seksu i miłości). Jeszcze próbuje grać ważniaka, choć kawałek po kawałku wali mu się cały świat, ale on ma własną wersję wydarzeń zdecydowanie daleką od rzeczywistości.
    Mike „weteran”, od 15 lat na programie AA. Sponsor (czyli opiekun w trzeźwieniu, przewodnik po Programie 12 Kroków) Adama. Bardzo aktywnie pomaga alkoholikom i seksoholikom. Na każdą sytuację ma w zanadrzu slogan (zna je z setek mityngów), niektóre naprawdę celne: Emocje są jak dzieci nie sadzasz ich za kierownicą, ale też nie chowasz do bagażnika; Martwienie się jest medytacją o gównie; Wiesz, jak poznać, że nałogowiec kłamie? Otwiera usta.
Trzech bohaterów, których na pierwszy rzut oka nic nie łączy. A jednak przechodzą wspólnie przez pole walki, i choć każdy toczy własną bitwę, to zwyciężyć (lub choć wyjść cało z opresji) może tylko dzięki wsparciu i pomocy pozostałych.

*

To film o trudach normalnego życia, o realizowaniu zwykłych dla większości ludzi spraw, które dla nałogowców wychodzących z uzależnienia zwykłe ani łatwe nie są (jak umówienie się na pierwszą od lat randkę, gdy seks chciał cię zabić albo szczera rozmowa z matką, która nie słucha). Pokazuje również niełatwą sztukę równowagi (równowaga dla uzależnionych to niezwykle trudna, czasem nieosiągalna rzecz, stan, do którego jednak dążyć muszą za cenę przeżycia), bo dużo łatwiej być wspaniałym mentorem, przyjacielem i wsparciem dla innych uzależnionych, współtowarzyszy niedoli, znacznie trudniej mieć dobre relacje w domu, być wyrozumiałym, troskliwym, uczciwym partnerem, małżonkiem czy rodzicem.
Niestety, nie umiem wyłączyć części mózgu i oglądać tego filmu jak laik. I nie chodzi o analizę dzieła filmowego, a o problematykę. Jestem w stanie oglądać wyłącznie od środka znam problem, mam problem, choć niekoniecznie dokładnie ten, o którym film bezpośrednio opowiada.

*

Pierwsza moja refleksja: nie widziałam jeszcze tak prawdziwego i sensownego filmu o życiu trzeźwiejących ludzi. A wiem, że nie jest łatwo pokazać rzeczywistość leczenia i wychodzenia z uzależnienia bez popadania w tani dydaktyzm, ckliwy kicz lub groteskę (przykładów jest sporo w polskiej kinematografii). Jak podać lekko i uczciwie? Moim zdaniem autorom udało się to doskonale.
Przykłady jak z mojego podwórka. W życiu osób leczących się z uzależnienia (dla ułatwienia nazwałabym ich tak jak i w filmie trzeźwiejącymi, mimo że nie wszyscy mają problem z alkoholem czy narkotykami), ważne miejsce zajmują spotkania grupy innych trzeźwiejących lub chcących, próbujących trzeźwieć mityngi. W ciągu godziny, dwóch można na takim mityngu zaprezentować się jak najlepiej, zagrać każdą rolę. Jasne, granie zbyt ewidentne, charakterystyczne szczególnie dla nowicjuszy, jest łatwo wyczuwalne, zwłaszcza dla doświadczonych uczestników grupy, ale wystarczy pobyć trochę w grupie i w abstynencji, żeby zorientować się jak mówić, żeby wyszło ładnie, żeby było co podziwiać i czego zazdrościć. Nikt tego nie zweryfikuje. Można mówić, że jest świetnie, choć wcale nie jest. Że jest się cudownym ojcem i mężem, a także szefem (lub współpracownikiem), przyjacielem, człowiekiem. Kto to sprawdzi? Kto zajrzy do domu czy pracy gawędziarza? I nie trzeba wcale złej woli. Po prostu... samo jakoś się tak przedstawia. A rzeczywistość pozamityngowa (czyli jakieś 22 godziny w ciągu dnia)? Nieco się różni od malowanych laurek.

*

W wiarygodny i przystępny sposób film pokazuje istotę i cel wspólnoty (w tym wypadku SLAA), i rozwiązanie, jakim ta wspólnota dysponuje. Bez krygowania i metafor mówi się o: Programie i realizacji Kroków, sponsorze, który coś każe i wymaga, o zasadach czy czynnościach, które trzeba wykonać: modlitwie, codziennych telefonach do sponsora, 90 mityngach w 90 dni, zbieraniu numerów telefonów do ludzi z grupy i wzajemnym wspieraniu się, o medytacji. Świetnie odmalowany jest sposób pracy sponsora ze sponsorowanym (pod tym względem film poleciłabym trzeźwiejącym nałogowcom, którzy chcieliby skorzystać z rozwiązania, a nie są pewni, czy to tak właśnie ma wyglądać). Historia z czasowym zakazem jazdy metrem (Neil ma wyrok sądowy za froteryzm, który uprawiał głównie w metrze właśnie), czy rezygnacja z korzystania z TV i notebooka przypomniała mi bardzo praktyczną maksymę: Kto chce szuka sposobów, kto nie chce powodów.

*

Pewną konsternację wywołuje polski tytuł filmu, przetłumaczony jako: Między nami seksoholikami (film reklamowany jest jako komedia romantyczna, co jeszcze bardziej konfunduje, choć jest w nim wiele momentów, które wywołują śmiech). Nie dziwi mnie specjalnie zmiana tytułu, bo amerykańskie „thanks for sharing” nie ma polskiego odpowiednika. Nie ma słowa, bo nie ma desygnatu, czyli zachowania, które to słowo określa. „Thanks for sharing” to formułka, która pada w ściśle określonym miejscu na mityngu grup działających według 12-stopniowych programów, inspirowanych Programem 12 Kroków Anonimowych Alkoholików – i sytuacji po wypowiedziach poszczególnych uczestników spotkania. Uzależnieni ludzie spotykają się, by dzielić się doświadczeniem, siłą i nadzieją że można wyzdrowieć i że jest rozwiązanie. Tytułowe „share” to właśnie owo dzielenie się. Jednak te słowa są raczej charakterystyczne dla anglojęzycznych spotkań nałogowców, na polskim mityngu nigdy ich nie słyszałam. Zatem nie tylko przeciętny polski widz, ale nawet polski nałogowiec, nie mieliby jednoznacznego skojarzenia. A szkoda, bo tytuł, podobnie jak finałowa piosenka, są wielce znaczące, sprowadzają odbiór filmu na głębszy poziom.
    Dzielenie się jest czymś, co określa i buduje wspólnotę. Lecznicza, dobroczynna moc wspólnoty nie jest wymysłem anonimowych alkoholików, oni po prostu doskonale tę wiedzę wykorzystali, przykroili do własnych potrzeb potrzeby przetrwania, przeżycia, wydźwignięcia się z upadku i podniesienia z dna, wzrostu i przemiany w ludzi, którymi być może nigdy wcześniej nie byli.




                                            Tekst po raz pierwszy opublikowany w biuletynie ArkA (zima 2015/2016)






wtorek, 26 stycznia 2016

167. blue monday

*

Najpierw, że się wstać w ogóle nie chciało. Bo i do czego? Do podnóża stromej nowotygodniowej sterty? A jeszcze ta szarość-burość-ponurość. Beznadziejność. Ale ostatecznie się wstało. Pisać się zaczęło, ale to nie to. I śniadanie nie to. I szczególnie lista spraw do załatwienia nie to. Ale coś się nawet spróbowało załatwić-odhaczyć. Po klej się poszło biurowy, bo wkleić pogodny obrazek do zeszytu się potrzebowało. Siąpidło okropne. I szaro-plucha-szaro. To się dobiło Panią Stefą od Korczaka. Nawet się do getta nie doszło, przy kryzysie wielkim w końcówce dwudziestolecia się rozsypało, rozpłynęło całkowicie. Od głupich się nawyzywało, bo to przecież już było, już nic się nie da zrobić, a nawet jakby teraz się działo, to tym bardziej by się zrobić nie dało, więc czego ryczysz bez sensu. Ale wyzwiska nie pomogły, w koc się zawinęło, na chwilę i zaraz natychmiast się w kokon zamieniło. A na koniec zupełny się dowiedziało, że to blu mondaj i nie ma się co dziwić. No to nie mogło się dowiedzieć wcześniej? By się tak nie męczyło.




poniedziałek, 4 stycznia 2016

166. Baby nie są jakieś inne



Jeszcze kilkadziesiąt lat temu, w początkach formowania profesjonalnego podejścia do alkoholizmu, uważano, że kobiety na alkoholizm nie chorują! Praktyka pokazywała wprawdzie co innego, ale wobec „naukowych faktów”, rzeczywistość była ignorowana.

 

 

Bodaj pierwsze poważne badania, wyznaczające na wiele lat standardy podejścia do alkoholizmu, przeprowadził w latach 40, a ich wyniki opublikował w 1960 roku Elvin Morton Jellinek. Stworzył wówczas typologię alkoholików, przez kolejne dekady traktowaną jako biblia dla lecznictwa odwykowego. Nie byłby to fakt specjalnie znaczący dla tych rozważań, gdyby nie pewien drobiazg: Jellinek badania przeprowadził wyłącznie na mężczyznach, na długie lata przyklepując przekonanie, że alkoholik to mężczyzna.
Wydaje się być faktem, że kobiet alkoholiczek jest mniej niż chorujących na alkoholizm mężczyzn. Dlaczego tylko się wydaje? Bo prawdopodobnie niemożliwe jest przeprowadzenie miarodajnych badań statystycznych w zakresie uzależnień. Można wprawdzie policzyć liczbę pacjentów zgłaszających się na terapię lub po jakąkolwiek formę pomocy. Można liczyć w izbach wytrzeźwień. Można popatrzeć na spotkaniach Anonimowych Alkoholików (tu nikt rejestrów nie prowadzi). Ale to wyłącznie wycinek rzeczywistości, bo nikt nie jest w stanie oszacować, ilu alkoholików – kobiet oraz mężczyzn – nigdy nie zgłosi się po żadną pomoc, nie trafi w żadne z wymienionych miejsc. Biorąc pod uwagę dostępne możliwości, czyli opierając się na obserwacjach prowadzonych w ośrodkach terapeutycznych oraz w AA, można by oszacować, że kobiety stanowią mniej więcej 1/3 uczestników tych form pomocy.
Przekonania, które zrodziły i wciąż rodzą wiele problemów próbującym wytrzeźwieć kobietom, ocierają się o podwójne standardy i nierówne traktowanie mężczyzn i kobiet. I nie chodzi wcale o walkę płci. Chodzi o sposób, w jaki odbieramy i widzimy pijącego/pijanego mężczyznę oraz pijącą/pijaną kobietę. Mężczyzna może, kobieta – nie bardzo! Mężczyźnie więcej się wybacza, kobiecie nie! Mężczyzna miał ciężki dzień, chciał się zabawić, przeholował. Kobieta jest co najmniej godna pożałowania.
Te przekonania nie zmieniły się od kilkudziesięciu lat. W początkach istnienia wspólnoty Anonimowych Alkoholików były równie silne. Kobiety upijały się, degradowały, staczały, cierpiały, chorowały i umierały. Ale nie mogły być chore na alkoholizm. One były upadłe! Nie miały wstępu do AA. Pierwsi uczestnicy AA sami wspominają te niechlubne początki, wynikające z uprzedzeń, niewiedzy i strachu. Bo przecież fakty pokazywały coś innego, niż przekonania i późniejsze badania. Szczęśliwie podejście do kobiet-alkoholiczek się zmieniło. Przynajmniej w pewnym zakresie. Kobiety mogły uczestniczyć w spotkaniach Anonimowych Alkoholików. I w terapii. Pozostał „jedynie” problem przekonań i uprzedzeń.
Przekonań i uprzedzeń, które żywią zresztą również kobiety. Także uzależnione. Zobaczyć w sobie uzależnienie, czyli zniewolenie, przyznać się do niego i poprosić o pomoc jest bardzo trudno („dba” o to sama choroba). O wiele trudniej przejść te wszystkie przeszkody, gdy wie się i czuje, że takie zachowania, upadki, taka totalna degrengolada (również a może przede wszystkim psychiczna i duchowa) przesuną mnie na margines, spowodują całkowite odrzucenie społeczne. Jeśli sądzę, że alkoholizm to upadek, a alkoholiczka to nie chora osoba, a ostatnie dno – zrobię wszystko, żeby nie przyznać się, że to mnie dotyczy. Jeśli sądzę, że inni myślą tak samo – jak mogę przyjść do nich z moim problemem. Profesjonalni – dobrzy, doświadczeni, sensowni – terapeuci nie kierują się takimi szkodliwymi przekonaniami. Trzeźwi, przebudzeni alkoholicy w AA również nie! To prawda, można mieć pecha i kiepsko trafić. Wtedy zawsze warto pamiętać, że są inne ośrodki, inne mityngi. Trzeba szukać podobieństw (łączy nas jeden problem, jedna choroba, na którą mamy wspólne rozwiązanie) i możliwości rozwiązań problemu.
ilustracja: dryicons.com
Alkoholizm kobiet i mężczyzn nie różni się specjalnie. Nie różni się cierpienie i rozmiar wewnętrznych zniszczeń (ten jest zależny raczej od indywidualnych cech charakterologicznych i osobowościowych niż od płci). Różnią się modele picia, choć i tu kobiety sięgają po męskie wzorce. Różnią się też obszary, w których alkoholicy – kobiety i mężczyźni – są najbardziej podatni na degradację. Zdrowieje się w podobny sposób, bo choroba alkoholowa dotyka tych samych obszarów, fizycznych, psychicznych i duchowych człowieka. Jednak pewną nierówność podtrzymujemy sami: żony i partnerki alkoholików same wysyłają ich na terapię, na mityng, pchają ku zdrowiu, ku pracy nad sobą. Mężowie i partnerzy alkoholiczek… hm, jeśli jeszcze są przy swoich alkoholiczkach, mogą nie być tak wyrozumiali (lub tak zdeterminowani). To świetnie, że przestała pić. To teraz niech zajmie się domem, dziećmi, rodziną. Nadrabiać trzeba! To pierwsza bariera. Bo owszem, trzeba, ale nie od razu na 100 procent, na początku trzeźwość wymaga zabiegów (a te czasu i zaangażowania). Bez nich zniknie, rozpuści się w kolejnych piwach, drinkach, kieliszkach wina i łzach.
Inną przeszkodą może być niezrozumienie, zazdrość. Alkoholik, by wytrzeźwieć, potrzebuje wsparcia, potrzebuje wspólnoty. Najłatwiej ją na początku zbudować z innymi alkoholikami, mężczyznami i kobietami, którzy poradzili sobie ze swoim problemem alkoholowym i mogą podzielić się doświadczeniem i konkretnymi rozwiązaniami w tym temacie, albo zwyczajnie wesprzeć, pocieszyć, wysłuchać. „Ale przecież nie będziesz tam łaziła, obściskiwała się z tymi chłopami…”
Niestety te bariery mogą wyrastać w umyśle samej kobiety-alkoholiczki. Wtedy są nawet bardziej szkodliwe niż stawiane przez innych ludzi. Warto wiedzieć, że nie ma takiej sytuacji, która pragnącej wyzdrowieć osobie zamknie drogę do trzeźwości. Dzieci? Praca? Odległości? Brak pieniędzy? Choroba? Szpital? Alkoholicy są wszędzie, wielu, naprawdę wielu rzetelnie realizuje 12 Krok AA, i chętnie przyjedzie do szpitala, zadzwoni, spotka się, poradzi, opowie o sobie, wesprze, porozmawia. Kto chce, szuka sposobów…



Tekst po raz pierwszy opublikowany w biuletynie ArkA (zima 2015/2016)


 

204. pompatycznie i obrazoburczo

Zastanawiałam się, czy jest jakiś zauważalny moment, w którym posłanie AA zaczyna działać. Może początek to iskra nadziei – że jest coś, co...