Jedynym warunkiem przynależności do
AA jest pragnienie zaprzestania picia. W wersji rozszerzonej: Nasza
wspólnota powinna obejmować wszystkich, którzy cierpią z powodu alkoholizmu.
Toteż nie mamy prawa odrzucić nikogo, kto pragnie zdrowieć. Przynależność do AA
nigdy nie powinna być uzależniona od posłuszeństwa czy pieniędzy. Nawet dwóch
czy trzech alkoholików spotykających się w celu utrzymania trzeźwości może
określić się jako grupa AA, pod warunkiem, że jako grupa nie mają żadnych
innych celów ani powiązań.
*
Słowa: Toteż nie mamy prawa odrzucić nikogo, kto
pragnie zdrowieć – choć nie słyszałam ich tak od razu, ale czułam w
postawie pierwszych grup AA, do których trafiłam – miały dla mnie kolosalne
znaczenie. Przez całe moje życie bałam się, że zostanę wyrzucona, wyproszona,
nie wpuszczona, wykluczona. Że ktoś wreszcie odkryje, że ja nie mam prawa tu
być (o jakiekolwiek „tu” chodziło). Pamiętam przecież te bolesne wyproszenia z
kilku miejsc, publicznych i prywatnych. Dlatego, że pod wpływem alkoholu
zachowywałam się skandalicznie. Dlatego, że pod wpływem alkoholizmu (a
dokładnie moich wad i nieumiejętności) podejmowałam błędne decyzje i żyłam w
sposób nieakceptowany przez tych, którzy nie chcieli kogoś takiego jak ja
gościć pod swoim dachem. W tym pierwszym momencie wstąpienia do AA nie myślałam
jeszcze o poczuciu przynależności, nie widziałam tego jasno, za bardzo się
bałam i wstydziłam. Ale przecież wkrótce to poczułam: że, po pierwsze, jestem
tu, w grupie chciana, po drugie, że bardzo tego zaproszenia do ludzi
potrzebuję. Nawet jeśli jednocześnie jakaś cześć mnie broniła się przed
orzeczeniem-diagnozą: alkoholiczka! I próbowała wszystko popsuć, szukając różnic,
minusów i haczyków.
Warunkiem jest pragnienie zaprzestania picia. Wielu alkoholików z długim stażem trzeźwienia przyznaje się, że przychodząc do AA wcale nie mieli zamiaru skończyć z piciem. Jedni sądzili, że nauczą się pić bez konsekwencji, inni przychodzili wyłącznie z powodów „zewnętrznych”: na polecenie sądu albo pod groźbą zbyt poważnych dla nich sankcji i o chęci zaprzestania czy choćby zmiany modelu picia nie było w ogóle mowy. Czy ja to pragnienie miałam? Niekoniecznie. Miałam za to ogromne pragnienie, żeby już nie bolało. Zrobiłabym wszystko, żeby nie cierpieć. Mogłam nawet przestać pić. Ponieważ nie przyjmowałam do wiadomości, że jestem alkoholiczką, odstawienie alkoholu uznałam za dowód, że nią nie jestem… Dopiero wiele miesięcy później, może nawet liczonych w lata, poczułam, że ja naprawdę bardzo nie chcę pić. W czasach, kiedy pojawiłam się w AA, na porządku dziennym były pytania do nowoprzybyłych: czy masz problem z alkoholem i czy chcesz przestać pić? Chciałam na nie odpowiedzieć jak najszybciej, jak najciszej. To znaczy – wcale nie chciałam odpowiadać. Wykalkulowałam, jaka jest oczekiwana odpowiedź i jej udzieliłam. Wiem, że dzisiaj też na wielu mityngach „przyjmuje się do AA”. Że ktoś – może zupełnie bezmyślnie – uzurpuje sobie prawo do dysponowania czyimś życiem. Tym bardziej, że chwilę później wspomina, że jego odpowiedź na te pytania była podobna do mojej, czyli zupełnie nieświadoma, a często świadomie fałszywa.
Warunkiem jest pragnienie zaprzestania picia. Wielu alkoholików z długim stażem trzeźwienia przyznaje się, że przychodząc do AA wcale nie mieli zamiaru skończyć z piciem. Jedni sądzili, że nauczą się pić bez konsekwencji, inni przychodzili wyłącznie z powodów „zewnętrznych”: na polecenie sądu albo pod groźbą zbyt poważnych dla nich sankcji i o chęci zaprzestania czy choćby zmiany modelu picia nie było w ogóle mowy. Czy ja to pragnienie miałam? Niekoniecznie. Miałam za to ogromne pragnienie, żeby już nie bolało. Zrobiłabym wszystko, żeby nie cierpieć. Mogłam nawet przestać pić. Ponieważ nie przyjmowałam do wiadomości, że jestem alkoholiczką, odstawienie alkoholu uznałam za dowód, że nią nie jestem… Dopiero wiele miesięcy później, może nawet liczonych w lata, poczułam, że ja naprawdę bardzo nie chcę pić. W czasach, kiedy pojawiłam się w AA, na porządku dziennym były pytania do nowoprzybyłych: czy masz problem z alkoholem i czy chcesz przestać pić? Chciałam na nie odpowiedzieć jak najszybciej, jak najciszej. To znaczy – wcale nie chciałam odpowiadać. Wykalkulowałam, jaka jest oczekiwana odpowiedź i jej udzieliłam. Wiem, że dzisiaj też na wielu mityngach „przyjmuje się do AA”. Że ktoś – może zupełnie bezmyślnie – uzurpuje sobie prawo do dysponowania czyimś życiem. Tym bardziej, że chwilę później wspomina, że jego odpowiedź na te pytania była podobna do mojej, czyli zupełnie nieświadoma, a często świadomie fałszywa.
*
Nie mamy prawa odrzucić
nikogo, kto pragnie zdrowieć. Może
się więc pojawić pytanie: Ale skąd
mamy wiedzieć, że pragnie? Odpowiedź jest moim zdaniem jedna – „nam” ta wiedza
nie jest do niczego potrzebna, bo nie „my” decydujemy o czyjejś przynależności
do AA, tak jak i inni nie decydują o naszej. Konsekwencją takiego spojrzenia
jest kolejny wniosek: każdy „ma prawo” do swojego zdrowienia i faktycznie może
robić co chce, z wyjątkiem godzenia w nasze wspólne dobro (o czym mówi Tradycja
Pierwsza). Moje pomysły na zdrowienie mogę zachować dla siebie i może tych,
którzy będą nimi zainteresowani i zapytają, ale na nic zda się przykładanie
mojej miary zdrowienia do kogokolwiek. Nie mogę stosować nacisku – to
oczywiste. Mniej oczywiste jest, że lepiej dla mnie, bym nie próbowała
przykładać tej miary nawet w myślach, czyli żeby mi nie przyszło do głowy, że
mój model trzeźwienia (o ile coś takiego w ogóle mam) jest uniwersalny i
przydatny dla każdego (w wersji jeszcze bardziej szkodliwej: że powinien być
obowiązujący). Bo stąd tylko krok do rozłamu, podziałów na lepszych i gorszych,
mądrzejszych i głupszych, lepiej i gorzej trzeźwiejących. Wbrew pozorom te
podziały nie szkodzą najbardziej osobom, których wrzucę do worka z napisem
„inni”. One najbardziej zaszkodzą mi samej. Zaszkodzą mojej duchowości, bo ja
nade wszystko potrzebuję poczucia wspólnoty z innymi, a rozłamy wspólnotę
niszczą.
Nie mamy prawa odrzucić nikogo… Nie mamy zatem prawa ferować wyroków. Mityng AA
nie jest castingiem na „Przyjaciół”, nie jest spotkaniem towarzyskiego klubu,
choć czasem w przerwach tak się zachowujemy. Gdzie zatem jest granica
„przyjęcia” alkoholika do naszego grona? Czy słowa z 12x12, czytane każdemu
nowoprzybyłemu: nic a nic nie obawiamy
się ciebie, bez względu na twoje dewiacje… faktycznie czytane są szczerze?
Trudno mi odpowiedzieć na to pytanie i wiem, że każdy musi na nie odpowiedzieć sobie sam, dla
siebie, dla wyznaczenia własnych standardów.
*
Jeśli potraktuję Trzecią
Tradycję jako wskazówkę przydatną w życiu poza AA, to mogę odczytać ją w
następujący sposób: każdy ma prawo być na tym świecie! Każdy! Ale o ile mam
obowiązek (bo sama się przed sobą zobowiązałam) i przekonanie, że należy
szanować bezdomnych i nawet przykrych, awanturujących się sąsiadów wyłącznie z
racji tego, że są – tak samo jak ja – ludźmi, o tyle zapraszać ich do domu i
przyjaźnić się z nimi już nie muszę. I wyłącznie od mojego poziomu rozwoju
duchowego zależy, co, jaka postawa wobec tych ludzi znajdzie się pomiędzy tymi
skrajnościami. Każdy ma prawo być w AA, jeśli tylko tak zadecyduje, nie każdego
muszę lubić i chodzić z nim po mityngu na kawę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz