Od pewnego czasu
obserwuję swoisty zwyczaj chwalenia się sponsorem. A także podopiecznym, choć
ta pierwsza opcja występuje zdecydowanie częściej (nic dziwnego, łatwiej wszak
mieć sponsora niż podopiecznego, do posiadania
sponsora nie trzeba właściwie nic, do posiadania
podopiecznego przydaje się choćby minimum, na przykład zrobiony własnoręcznie program). Słyszę zatem: moim sponsorem jest Iks, a moim Zet, a ja mam sponsora z miasta Igrek…
Być może nie ma w tym niczego dziwnego, może nikogo poza mną to nie razi, może to znak nowych czasów, ale… zwyczajnie się zastanawiam, czy chodzi wyłącznie o różnice w sposobie wychowania. Kiedyś (przed nową falą sponsorowania w polskim AA) nikt nie miał pomysłu brać potencjalnego sponsora w krzyżowy ogień pytań z gatunku: kto jest twoim sponsorem, czy twój sponsor ma sponsora i skąd, jaką metodą twój sponsor robił program oraz jak długo. Czasy się jednak zmieniły, wzrosła świadomość, w tym świadomość konsumencka – w końcu sponsor ma mi coś dać, a ja zasługuję na najlepszy produkt, w najlepszym opakowaniu! Ale czy dawniej tych pytań nie zadawano wyłącznie z powodów braku światowości? Bo nie wiedziano, że tak można? Nie do końca mnie zadowala takie wytłumaczenie. Z tych dawnych przedpotopowych czasów pamiętam radę: patrz na efekty, na postawę człowieka, którego mógłbyś poprosić o pomoc. Jeśli ma to, co ty chciałbyś mieć – a to również było definiowane: spokój, pogoda ducha, uczciwość, miłość, troska o dobro innych ludzi – poproś. Do dziś uważam, że to najlepszy sposób weryfikacji. Czasem wystarczy rozmowa, niekiedy trzeba poprzyglądać się dłużej.
Być może nie ma w tym niczego dziwnego, może nikogo poza mną to nie razi, może to znak nowych czasów, ale… zwyczajnie się zastanawiam, czy chodzi wyłącznie o różnice w sposobie wychowania. Kiedyś (przed nową falą sponsorowania w polskim AA) nikt nie miał pomysłu brać potencjalnego sponsora w krzyżowy ogień pytań z gatunku: kto jest twoim sponsorem, czy twój sponsor ma sponsora i skąd, jaką metodą twój sponsor robił program oraz jak długo. Czasy się jednak zmieniły, wzrosła świadomość, w tym świadomość konsumencka – w końcu sponsor ma mi coś dać, a ja zasługuję na najlepszy produkt, w najlepszym opakowaniu! Ale czy dawniej tych pytań nie zadawano wyłącznie z powodów braku światowości? Bo nie wiedziano, że tak można? Nie do końca mnie zadowala takie wytłumaczenie. Z tych dawnych przedpotopowych czasów pamiętam radę: patrz na efekty, na postawę człowieka, którego mógłbyś poprosić o pomoc. Jeśli ma to, co ty chciałbyś mieć – a to również było definiowane: spokój, pogoda ducha, uczciwość, miłość, troska o dobro innych ludzi – poproś. Do dziś uważam, że to najlepszy sposób weryfikacji. Czasem wystarczy rozmowa, niekiedy trzeba poprzyglądać się dłużej.
Dziś, gdy program robi
się zdecydowanie szybciej, a więc i do podopiecznych dochodzi się prędzej, być
może zanim (i o ile) efekty własnej pracy będą widoczne, imię własnego sponsora
i miasto, z którego pochodzi mogą być jedyną podpowiedzią, „reklamówką” moich możliwości
jako sponsora, obietnicą tych potencjalnych efektów (jestem z linii Igreka, to powinno wam powiedzieć, na co mnie stać).
Tylko czy faktycznie jest – miarodajną – podpowiedzią? Czy można powiedzieć: model
toruński, tarnowski, gdański, wrocławski, warszawski, poznański? Czy to czasem
nie grozi sprowadzeniem tematu do poziomu stereotypów: niemiecki porządek, pije
jak Rusek, kradnie jak Polak czy Cygan?* Bo to by znaczyło, że wszyscy
sponsorzy z danego miasta robią to samo, tak samo, używają tych samych słów, i
takich samych przebudzeń duchowych doznają. A to przecież niemożliwe! Każdy z
nas jest inny, mimo tej samej choroby, każdy ma swoje własne uwarunkowania,
możliwości, gotowość. Znaczyłoby to, że jeden sponsor wypuszcza, jak z
produkcyjnej taśmy, swoje klony, a to również nieprawda. Choćbym się bardzo
starała – jeśli by mi przyszedł taki pomysł do głowy – moje podopieczne i tak
mówią własnym językiem, i mają swoje drogi dojścia do pewnych, nawet zbieżnych
z moimi (choć tak naprawdę programowymi)
konkluzji.
*
Mam nadzieję, że
przetrwam najazd barbarzyńców,
zachowując własny poziom wrodzonej (a miejscami na własnych plecach wyuczonej) dyskrecji.
Mam nadzieję, że nie jestem w tym sama. Ale też niczego nie neguję i nie zwalczam.
Ja patrzę na efekty i postawy, na zbieżność lub rozbieżność słów i czynów (a od pewnego czasu, odkąd mam zdecydowanie lepszy niż dawniej kontakt z rzeczywistością, mocno wyostrzył mi się „wzrok”), i tym się w życiu kieruję.
Ja patrzę na efekty i postawy, na zbieżność lub rozbieżność słów i czynów (a od pewnego czasu, odkąd mam zdecydowanie lepszy niż dawniej kontakt z rzeczywistością, mocno wyostrzył mi się „wzrok”), i tym się w życiu kieruję.
*Uprzejmie przepraszam wszystkich Niemców, Rosjan, Polaków, Romów, którzy mogli poczuć się w jakikolwiek sposób dotknięci – to wyłącznie losowo wybrane przykłady znanych autorce stereotypów, niemających wszakże wiele wspólnego z jej osobistymi przekonaniami i doświadczeniami.
Znakomita analiza i wnioski. Tekst natychmiast proszę wysłać do WSZYSTKICH biuletynów AA.
OdpowiedzUsuńEeee, wszystkie go nie chcą ;-) Z ciekawych powodów...
UsuńCelująco Pani Miko :-)
OdpowiedzUsuńDarecki Op
Dziękuję za ocenę, Panie Darecki, choć nie wiedziałam, że to egzamin ;-) Przy okazji mogłam sprawdzić czy pozostały we mnie resztki postawy "wzorowej uczennicy"... :-) Za co też dziękuję.
Usuńtrafna opinia o sponsorowaniu, piszesz że nie chcą publikować wyślij ten tekst do biuletynu ,,Karlik,, region Katowice
OdpowiedzUsuńDziękuję. Dobra podpowiedź.
Usuń