niedziela, 22 listopada 2009

002. złota klatka

Ileż to ja razy słyszałam od zmęczonych dźwiganiem codzienności koleżanek westchnienie: ach, mieć bogatego męża… Ile razy sama tak wzdychałam… We wzdychaniu tym więcej było skargi na samotny trud, niemożność dzielenia odpowiedzialności na dwa niż faktycznego marzenia o księciu z bardzo bogatego królestwa. Intuicja podpowiadała mi przecież, że taki bogaty mąż to nie do końca los wygrany na loterii czy złota kura ze stadem złotych jaj. Czułam jakiś chichot losu. Kto ma kasę ma berło. Jeśli władza rozkłada się na całe królestwo jakoś można to brzemię unieść, ale jeśli żona ma być jedynym poddanym? A ja mocno jestem wyczulona na kwestie wolności osobistej.
Muszę bardziej ufać mojej intuicji – jest wielka i mądra, choć i jej zdarza się nie widzieć wszystkiego. Złota klatka to nie tylko to, że nie możesz robić czego chcesz, bo mężowi to się nie podoba, więc nie da ci pieniędzy. Ta klatka to też sposób myślenia, że jesteś kimś gorszym, że lepiej nie pokazywać siebie prawdziwej, bo to może się nie spodobać i nie dostaniesz swojej dniówki miłości i uznania. Dziś widzę bardziej prozaiczne przykłady złotej klatki. No bo przyjeżdża po ciebie facet na twoje, powiedzmy egzotyczne, osiedle o określonej od pokoleń reputacji. Jego Bardzo Drogi Samochód aż świeci w tym otoczeniu. Zabiera cię do Drogiej i Eleganckiej Restauracji. Wspaniale, że otwiera drzwi, zdejmuje ci i zakłada płaszcz, dba o to, żeby było ci wygodnie, komunikuje się z obsługą, ty nic nie musisz – marzenie! Ale czy jednocześnie nie przeszkadza mu, że nie bardzo radzisz sobie z pałeczkami i niekoniecznie odróżniasz maki od nigiri i właściwie zła jesteś sama na siebie, że powiedziałaś, że lubisz sushi. W konwersacji jesteś dobra, ale spirala już zaczęła się w głowie nakręcać, czy wystarczająco. I pytanie: jak długo można wytrzymać na wysokim C?
Bo czy przy takim mężczyźnie z górnej półki można szpetnie zakląć? Pokazać się bez makijażu? Albo w rozciągniętym dresie? A zabrać go do mamy, która ma specyficzną definicję porządku oraz pokaźną kolekcję kubków i filiżanek nie od kompletu, a z pokoju chorej na Alzheimera babci dobywa się lekki zapaszek moczu? Do domu, gdzie na 35 metrów kwadratowych (z kuchnią łazienką, przedpokojem i loggią!) zwala się co niedziela osiem osób, wszyscy przekrzykują się – nawzajem i z telewizorem – opowiadają głupie dowcipy, mają bardzo przaśne skojarzenia, po prostu są sobą tak bardzo, jak to tylko możliwe, a ja ich wszystkich za to uwielbiam. Jak przyznać się do kilku terapii i dziesięcioletniego procesu zdrowienia z… no tak, nie bójmy się tego nazwać – patologii przecież, człowiekowi, który psychologię zna od strony artykułów w Charakterach i szkoleń dla wyższej kadry zarządzającej? Jak opowiedzieć o przyjaźniach z alkoholikami, o niewiarygodnej mocy wspólnoty pijaków, degeneratów, straceńców, do których sama należę, i którzy wbrew wszystkiemu, logice, życzeniom świata wygrzebują się z dna i żyją tak dobrze i godnie, jak nie udaje się tym „normalnym”. Jak powiedzieć to znawcy ekskluzywnych win, który do ich opisu używa słów wyrafinowanych i poruszających zmysły.
No dobrze, nie dałam mu szansy. Może poczucie humoru, kultura, wszystkie rzeczy, które nas łączą to nie jedyne jego zalety. Może naprawdę jest wspaniałym człowiekiem i takim samym byłby bez pieniędzy. Może te wszystkie obiekcje wyglądają na jako tako sensowne tylko w mojej głowie. Pozwolę sobie to sprawdzić.
Wierzę, że każde spotkanie jest celowe nie tylko z poziomu naszej małej, ziemskiej ekonomii. Drugi człowiek to żywa, gotowa do czytania księga – dowiesz się o sobie wspaniałych rzeczy, nauczysz się siebie, może się zmienisz. Ten drugi też. Dlatego spotkania są piękne.
Moja nauka na dziś? Ta najważniejsza: udawałam całe życie. Kogoś innego, lepszego, bardziej wartego. Żebym była lubiana, chciana. Ale już nie muszę. W najgorszym wypadku przeżyję bez lubienia. Choć nie ma takiego zagrożenia, bo czuję się lubiana i akceptowana. Właśnie taka, jaka jestem. Więc koniec z wchodzeniem na obcą półkę. Moja jest wygodna i ciekawa. Inna. Ale nie gorsza.
Jestem wszechświatem, małym, osobnym, wspaniałym. Jestem do bólu interesująca, pełna i głęboka. Jak każdy człowiek. Odkrywać mnie to wielkie wyzwanie, przygoda, szczęście. Nie będę się chować za sztucznymi uśmiechami, gestami, minami i manierami. Przyznam się do siebie. Najpierw przed sobą.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

204. pompatycznie i obrazoburczo

Zastanawiałam się, czy jest jakiś zauważalny moment, w którym posłanie AA zaczyna działać. Może początek to iskra nadziei – że jest coś, co...