czwartek, 18 marca 2010

021. tylko być


Życie jest do życia, nie do rozumienia. Jeśli starasz się zrozumieć życie, zamiast je przeżywać, wtedy je analizujesz intelektualnie z bezpiecznej odległości i tracisz podwójnie. Po pierwsze, gdy polegasz wyłącznie na intelekcie, patrzysz na życie przez zdeformowaną soczewkę, która zmienia percepcję i może sprowadzić cię na manowce. Intelekt staje się wówczas barierą, niepozwalającą żyć. Po drugie zaś, kiedy chronisz się przed życiem w swojej głowie, zamiast wziąć w nim czynny udział, pozostajesz widzem, który nigdy nie brudzi sobie rąk.
Tymczasem w życiu masz właśnie wprowadzić sobie brud pod paznokcie. Masz załamać się, zagubić, zdezorientować. Nie należy korzystać z intelektu do tego, by regulować, porcjować czy filtrować życie. Życie jest zjawiskiem znacznie większym od ludzkiego umysłu. Rozum jest twoim sługą, a nie panem; musi znaleźć swoje miejsce w dużo szerszym kontekście.
(Odwaga poddania się, Tommy Hellsten)

*

Przez ostatnie dziesięć lat właściwie tylko analizowałam, myślałam, reflektowałam. Przetwarzałam dane. Głównie na mój własny temat. Chowałam do właściwych szufladek i segregatorów. Żeby jakoś poukładać świat, żeby się w nim choć trochę odnaleźć albo nie tak całkiem zagubić. Każde zdarzenie, czy brak zdarzenia musiałam przemyśleć. A potem przemyśleć te przemyślenia. I tak w kółko. Przez to myślenie nie zorientowałam się, że nie istnieję naprawdę. Jeśli w tamtym czasie zdarzyło mi się żyć, to raczej przypadkiem, jakby mimochodem. Pomimo. Pewne rzeczy, te, które muszą się dziać w swoim czasie, jakoś wpychały się w moje życie. Ale potrafiłam je skutecznie zamyśleć. Nie przeżywałam ich, nie wyciągałam wniosków. Dlatego historie się powtarzały, popełniałam te same błędy – bezrefleksyjnie, a miałam je przecież tak gruntownie w głowie przerobione.
To wieczne grzebanie w sobie zaczęło mnie wreszcie męczyć. Miałam tak strasznie dość nieustających analiz. Nie umiałam tylko przestać. Przestało się samo.
Życie jest jak oddychanie, jak chodzenie. Żyć prawdziwie to nie zauważać, że się to robi, może nawet nie wkładać specjalnego wysiłku. Jak z zakochaniem – samo się dzieje. I wszystko jest łatwe. Nie myślę więc, po prostu jestem. Czasem tylko włączy się dawny nawyk – jakiś lęk, czarna myśl, wątpliwość: A jeśli to szczęście zaraz się skończy? A jeśli skończy się nie zaraz, tylko za kilka miesięcy albo lat? A jeśli przestanie być takie, jakie jest? Czy ja mam jakiś wpływ? Czy powinnam zachowywać się w jakiś określony sposób?
To stało się samo, bez mojego udziału. Przyszło do mnie bez moich zabiegów. Jak z łaską, prezentem od Boga. Może więc to puścić – niech się dzieje. Nic nie próbować. Tylko nie szkodzić, nie analizować, nie myśleć przesadnie. Nie umiem nawet dobrze Mu podziękować.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

204. pompatycznie i obrazoburczo

Zastanawiałam się, czy jest jakiś zauważalny moment, w którym posłanie AA zaczyna działać. Może początek to iskra nadziei – że jest coś, co...