niedziela, 2 stycznia 2011

047. epatowanie żałością


Użalanie mnie żenuje. Nawet jeśli jest elementem świata przedstawionego, czyli fikcją literacką. I kiedy słyszę od faceta: Jestem pieprzonym DDA, Dorosłym Dzieckiem Alkoholika. Nie wierzę w siebie za grosz, nawet jeśli nie mówi tego żywy facet, tylko bohater Gretkowskiej (Miłość po polsku), to jakoś mnie wewnętrznie skręca. Może dlatego, że spotkałam wielu takich żywych i zawsze się to źle kończyło? Ale dlaczego ja nie mam tolerancji na taką żałość? Ktoś kiedyś powiedział żartobliwie o mnie (nawet z dozą czułości to było):  ty zły człowieku, który tępi w innych słabość… Myślałam, że już to przerobiłam, przecież zrozumiałam wtedy, że ta złość, a czasem nawet coś na kształt pogardy są tylko maską dla zazdrości, że ja tak nie mogę. A nie mogę, bo sobie na taką słabość nie pozwalam. Mój wewnętrzny krytyk wydał rozkaz – nie będziesz się mazgaić! – i nie ma wyjścia. No dobrze, ale czy przyszycie sobie łatki DDA musi się łączyć z wskakiwaniem od razu ludziom na plecy: bo ja jestem taka mala, taka biedna, taka skrzywdzona? Może to znowu nieprzerobiony 1 krok, w sensie akceptacji? No, faktycznie, nie mam akceptacji dla bycia ofiarą – nie chcę nią być i prawdę mówiąc już się nią nie czuję. Doszłam do punktu, w którym wiem, że wyłącznie ja sama odpowiadam za siebie, za moje życie i stany. Mało tego, zrozumiałam, i uwewnętrzniłam, że moi rodzice swoje już zrobili, ale nie „całe zło” jest po ich stronie, że wiele z tego „złego” zrobiłam sobie sama, być może pod ich dyktando czy raczej zaszczepiony mi wzór, ale jednak sama. I dziś nie mam już żalu za ten dom, który mi się przytrafił. Czasem coś się odezwie, ale to chwilowe, nie rujnuje mi codzienności, nie zamienia mnie w ofiarę (i kata, który z chęcią by wziął rewanż za lata poniewierki i bólu).
*
Czytam to i zastanawiam się czy skasować to wszystko, czy po prostu przyjąć ten kawałek mojej pychy. Bo tak, widzę w moim pisaniu jakąś wyższość, mniej więcej taką, jaką odczuwałam dawniej na rozmaitych warsztatach, w których brały udział dziewczyny z Al-Anon. Rany, jak one mnie złościły! A przecież wiem, że mam z nimi tak wiele wspólnego, tylko czasem nie chcę się do tego przyznać przed sobą samą. Może z tym użalaniem u mnie jest jak z innymi czynnościami u pewnej kobiety, która powiedziała mi kiedyś: fakt, nie kradłam, nie kurwiłam się, ale nie dlatego, że jestem taka święta – ja po prostu nie miałam okazji.
*
Wracając do kwestii obecności zespołu/syndromu DDA w masowej świadomości – bo chyba tak trzeba mówić, jeśli pojawia się w prasie i książkach (czy w publicznej debacie nie wiem, bo niestety nie śledzę) – to świetnie, że istnieje, że wychodzi z cienia. Ten opór, który w sobie wyczuwam, jest może po prostu cechą tej choroby, cechą współuzależnienia: nie mówić, bo wstyd. A przecież, jeśli się zagnieździ w społecznej świadomości, jeśli stanie się czymś nazwanym, lekko choć oswojonym, z czym można sobie radzić, co można rozbrajać i leczyć, to wszyscy znormalniejemy.
Niby śmieszne, że wgląd w siebie i świadomość własnych zaburzeń mają w oczach czytelnika uczynić z bohatera osobę wrażliwą, bardziej ludzką (bo ma mocno rozwinięty pierwiastek kobiecy), bardziej dojrzałą. Śmieszne tylko jako zabieg literacki. Kiedy porównuję moich przyjaciół alkoholików z innymi – tymi niby-normalnymi – mężczyznami naprawdę myślę sobie, że mają wiele szczęścia w tym nieszczęściu. Bo mogą być wrażliwi. Żeby przeżyć musieli przyznać się i do swoich wad (jakie ładne słowo, jakie eleganckie, jakie… nieoddające; do diabelnego popieprzenia, całkowitej wewnętrznej ruiny raczej) i do słabości (znów eufemizm; do bezsiły, od której wyć się chce jak pies) – który „normalny” może?

2 komentarze:

  1. Heja,
    Jak tam u Ciebie stosunek do Gretkowskiej po latach? Jest jakiś w ogóle jeszcze? Nigdy jej nie czytałem, dopiero ostatnio kupiłem sobie "Europejkę". Dla mnie cymes. Ale ja to głupi facet jestem, na babskie punkty widzenia się dopiero otwieram powoli czy na jakieś partnerskie relacje (ona z mężem fajnie sobie żyją - i razem zalewają papier tymi obrzydlistwami). Pozdrawiam - byliśmy kiedyś na jakichś warsztatach w samym środku naszej ojczyzny, więc tak sobie tu "pozwalam" na poufałe tony. :) P.S. Książkę o miłości i innych deliriach mam. Też cymes. Lubię poczytać i te literackie i okołoliterackie zagadnienia też. Dlatego ta wypowiedź zaczynająca się pytaniem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dawno Gretkowskiej nie czytałam, ale poczułam się zachęcona do sięgnięcia po Europejkę (skoro są tam "te obrzydlistwa"). Lubiłam jej książki, choć czasami nazbyt ryzykownie napinała strunę. Pozdrawiam :-)

      Usuń

204. pompatycznie i obrazoburczo

Zastanawiałam się, czy jest jakiś zauważalny moment, w którym posłanie AA zaczyna działać. Może początek to iskra nadziei – że jest coś, co...