Wytrącona z błogostanu, który od jakiegoś czasu nierozsądnie zaczęłam traktować jako stan naturalny (i niejako mi należny! Za co? To chyba oczywiste – za moją wyjątkowość, a także wykonaną wreszcie metodą 12 Kroków AA pracę nad własnym rozwojem!) zaczynam wpadać w panikę i uruchamiać akcję ratunkową już przy pierwszych chmurach na do tej pory niebieściutkim niebie. Byle tylko nie powalać bucików, byle się nie spocić. A już myślałam, że skończyłam z użalaniem się nad sobą…
Niestety, ciągle traktuję siebie zbyt serio, bez zbawczego dystansu. Ciągle jestem Makową Panienką. A przecież wiem, do czego to prowadzi, już to przerabiałam. Lata całe chodziłam nadąsana, że głupi świat się na mnie nie poznał, że nie rozesłał czerwonego dywanu, nie posypał ziemi płatkami złotych róż. Że się nie układa. Bo wydawało mi się, że właśnie ja wiem, jak ma się układać. Ale przecież wcale nie wiedziałam. Nie tylko nie miałam pojęcia, co tak naprawdę jest ważne i mi potrzebne. Gdyby ktoś mnie wtedy zapytał, nie umiałabym nawet odpowiedzieć, czego właściwie chcę. Wybierałam na oślep. I ciągle na ślepo usiłowałam wydrzeć dla siebie, to co wyznaczyłam za cel.
*
No dobrze, trochę się jednak zmieniło. Patrzę trochę realniej na świat. Ale jak widać, tylko trochę. Bo znów wyłożyłam się na nierealistycznych oczekiwaniach: że ciągle będzie super, łatwo, przyjemnie. Że już nie będę się bać, że sobie ze wszystkim poradzę. Teraz już przecież wiem…
No to wiem tyle, że mam się jak najszybciej (z miejsca najlepiej) przestawić na bliższe rzeczywistości myślenie. Więc: mam dwie ręce i nogi obydwie. W ogóle wszystkie członki na miejscu i sprawne. Nic nie boli, a w każdym razie nie na tyle dotkliwie, by uniemożliwić normalne funkcjonowanie. Mam dach nad głową – obecnie nawet całkiem luksusowy – jestem goszczona niczym księżniczka. Jedzenie – świetne – z cyklu: w domu tego nie masz. Warunki do pracy, myślenia, odpoczynku – pełen komfort. Świeże powietrze, słońce, widoki, góry, las i rzeka na wyciągnięcie ręki. Przyjaciele i znajomi – są, dzwonią, troszczą się. Czy naprawdę co chwila muszę sobie przypominać, że mi się to wcale nie należy jak psu zupa? Że to gigantyczny bonus? I że właśnie ja mam fart?
Po tym przeglądzie stanu faktycznego ten mój prywatny błogostan mogę przywołać od ręki. Byle tylko nie zapomnieć, że to nie jest na stałe. I że czasem może być gorzej. I właśnie to jest naturalne.
„Nadchodzi pora surowego egzaminu: czy potrafimy zachować trzeźwość, równowagę uczuciową i godziwie żyć w każdej sytuacji?” – 12x12
OdpowiedzUsuń„Złudna pociecha, jaką stanowi użalanie się nad sobą, jedynie na chwilę ochrania mnie przed rzeczywistością – potem, niczym narkotyk, żąda, abym przyjął jeszcze większą dawkę. Jeśli ulegnę temu żądaniu, może mnie to doprowadzić do nawrotu i zapicia” – „Codzienne Refleksje”.
Nie zamierzam marnować więcej czasu na użalanie się. Ja naprawdę nie chcę już używać tej wady. Uciekać od rzeczywistości? Tyle że ja już poczułam, że im bliżej niej jestem, tym jakoś mi lepiej i bezpieczniej... Dziwne, nie? Zwłaszcza gdy się całe życie uciekało właśnie przed realnym światem.
OdpowiedzUsuńTo tylko cytaty. Najważniejszy w sumie i tak jest ten pierwszy. Co wcale nie oznacza, żebym tęsknił za takimi sprawdzianami i ich pożądał. :-)
OdpowiedzUsuńCóż, jeśli chodzi o cytaty... wczoraj, w trakcie jęczenia, że dlaczego tak, że co to się narobiło i że bym wolała nie, przypomniało mi się zdanie, że do rozwoju potrzebne jest cierpienie. Nie powiem, żebym była taka na nie chętna. A przecież rozwój interesuje mnie jak najbardziej :-) A może to tylko deklaracja, tyle że ja jeszcze o tym nie wiem?
OdpowiedzUsuńTak, ale... :-)
UsuńRozwój - tak, jak najbardziej, ale żeby za bardzo nie bolało.
A przynajmniej krótko. A zaraz potem ulga ;-)
OdpowiedzUsuń