Jakiś czas temu odbyłam
pijackie tourne. Wiem, brzmi dwuznacznie, ale chodzi o jak najbardziej prozdrowotną,
czyli z punktu widzenia wyczulonych na „te tematy” oczu i uszu niewinną podróż
z alkoholikami, do alkoholików i w sprawach trzeźwościowych (że posłużę się tym
mało zgrabnym żargonowym określeniem). Podróż była intensywna – trzy miasta – wysiłek
w „dziele” jeszcze bardziej. Echa odzywają się we mnie do dziś, powoli,
przetrawia się doświadczenie i informacje. Znowu w moim życiu potwierdza się to,
że po naukę – jakąkolwiek – muszę wyjechać, ruszyć się z mojego wygrzanego, umoszczonego
wygodnie miejsca. Podobne do już słyszanych, niekiedy wielokrotnie, treści
jakoś są bardziej słyszalne z całkiem obcych ust.
*
Byłam
na mityngu na peronie PKP, w knajpie i w pofabrycznym niby-biurowcu. Do piwnic
czy kościelnych albo klasztornych katakumb już zdążyłam przywyknąć, podobnie
jak do sal w szpitalach, ośrodkach terapeutycznych czy pomocy społecznej. Te nowoczesne
rozwiązania bardzo mi się podobają, choć jak sądzę nie mają większego wpływu na
przekazywane na spotkaniach treści. Aczkolwiek mogą mieć jedną niepodważalną
przewagę nad pomieszczeniami kościelnymi, zwłaszcza w „naszym katolickim kraju”,
w którym znaleźć alkoholika o pozytywnym czy choć neutralnym stosunku do
Kościoła jest zadaniem niełatwym – właśnie neutralność.
*
Wystarczyły
dwa tygodnie, żebym prawie zapomniała o wyjazdowym wyczerpaniu i zapragnęła
znowu jakiegoś ruchu. I nie chodzi wcale o ruch na zewnątrz. Otarłam się tam o
realną wspólnotę i bardzo mi jej brakuje. I wiem, jak jest cenna i pomocna. I chcę
ją taką mieć u siebie, na miejscu. Zadziwiające, że wcale nie jest o nią
trudno. Wystarczy tylko… zrobić pierwszy krok, podjąć wysiłek i odezwać się do
kogoś. Wyjść z domu, sprzed komputera. Telefon komórkowy potraktować wyłącznie
jako narzędzie do umówienia żywego spotkania. Bo wspólnota jest w realu, wtedy
gdy jeden alkoholik, jeden człowiek rozmawia z drugim. Siedząc obok, patrząc na
niego, czując go.
No nareszcie! Doczekać się nie mogłem nowego tekstu.
OdpowiedzUsuńA co z kolejną Tradycją?
Lada dzień :-)
OdpowiedzUsuń