Umysł alkoholika staje
się w pewnym momencie jego największym wrogiem. Z czasem, w procesie leczniczej
obróbki, udaje się wyłączyć jego otwarcie szkodliwą działalność, choć zawsze
pozostaje ciałem niepewnym, gotowym w razie odpuszczenia czujności czy dopuszczenia
innych zaniedbań wskoczyć na dywersyjne pozycje. (Napisałam zawsze, lecz mam ogromną nadzieję, że
jednak nie). Wiele razy słyszałam – i na terapii, i w AA – że sprawny umysł
może być w wychodzeniu z uzależnienia raczej balastem niż pomocą. Intelektualiści mają gorzej! I tak, i
nie. Przez lata zobaczyłam i doświadczyłam, że bywa z tym różnie. Ale mam kilka
własnych przykładów na to, że zbyt szybko śmigające kółeczka w maszynce mojego
umysłu potrafią utrudnić mi życie.
*
Dziś znowu przyłapałam mój
umysł na blokowaniu mi dostępu do czegoś, czego potrzebuję i pragnę. (Tak,
wiem, to rozdwojenie i antropomorfizacja wydają się cokolwiek schizofreniczne,
ale umówmy się, że to po prostu skrót myślowy). I nie podoba mi się to. Rzecz działa
się podczas medytacji. Od kiedy na poważnie podeszłam do tematu (Krok 11: Dążyliśmy poprzez modlitwę i medytację do
coraz doskonalszej więzi z Bogiem, jakkolwiek Go pojmujemy, prosząc jedynie o
poznanie Jego woli wobec nas oraz o siłę do jej spełnienia), pokonałam już
największe, ja sądziłam – przeszkody. Zyskałam na tyle wewnętrznej dyscypliny,
by codziennie lub prawie codziennie do medytacji usiąść. Dogadałam się z moim
ciałem (bolącym kręgosłupem i niezbyt elastycznymi stawami) i znalazłam wygodną
pozycję, która nie odciąga uwagi od meritum. Złapałam też optymalną dla mnie na
teraz metodę: skupianie się na oddechu. I gdy już to wszystko ogarnęłam…
włączył się kolejny problem – mój umysł. Dziś dotarło do mnie, że to nie
kwestia rozbieganych myśli, które nie poddają się dyscyplinie (nie, te dość
łatwo potrafię przywołać do porządku), to raczej sprawa kontroli. Mój umysł
wciąż chce mieć kontrolę nad wszystkim. Zdobywanie wiedzy, samodyscyplina,
poznawanie nowych metod, racjonalne układanie klocków, przesuwanie i zmiana
przekonań – to wszystko jest stosunkowo proste i do przyjęcia, nie ma większych
niespodzianek. Ale relacja z Bogiem, duchowość (praktyczna, nie w teorii)? Powiało
grozą. Grozą niewiadomej! I mój wewnętrzny kontroler sobie z tym nie radzi. Rozpostarł
blaszaną osłonę, żeby przypadkiem nic niepewnego, nieznajomego, grożącego
rozpadem struktury się nie przedarło, i próbuje trzymać ster. A ja pracuję nad
jego (no, moją własną, przecież) kapitulacją na kolejnym odcinku frontu. A ponieważ
kilka przyczółków mamy już zdobytych, jest szansa – z pomocą Siły Wyższej – na wygraną.
Tym bardziej, że nie nastawiam się na krwawy terror – rozumiem, że mój umysł
robi to, co do niego należy: próbuje mnie chronić; w tym zakresie, do jakiego
jest powołany. On po prostu pewnych rzeczy może jeszcze nie pojmować, na wiarę
mu trudno, musi najpierw pomacać.
„Zdobywanie wiedzy, samodyscyplina, poznawanie nowych metod, racjonalne układanie klocków, przesuwanie i zmiana przekonań – to wszystko jest stosunkowo proste i do przyjęcia, nie ma większych niespodzianek”.
OdpowiedzUsuńTak? Są ludzie, którzy poczuliby się obrażeni takim zuchwalstwem, bo oni zrobiliby wszystko (no, prawie), żeby choć zbliżyć się do tego, co uważasz za stosunkowo proste.
Hm, stosunkowo proste, bo trenuję kilkanaście lat :-) To tak jak z jazdą na rowerze... wiesz, prawda? Uczysz się żmudnie, co jakiś czas lądując na betonie, ale jak już załapiesz - jest proste i zwyczajne, po prostu masz to.
OdpowiedzUsuń