Anonimowość stanowi duchową podstawę
wszystkich naszych Tradycji, przypominając nam zawsze o pierwszeństwie zasad
przed osobistymi ambicjami. Tradycja Dwunasta AA
A w wersji dłuższej: My, Anonimowi Alkoholicy, głęboko ufamy, że
zasada anonimowości ma olbrzymie znaczenie duchowe. Przypomina nam o
pierwszeństwie zasad AA przed osobistymi ambicjami oraz o potrzebie stosowania
prawdziwej pokory w życiu. Potrzebujemy jej po to, by zesłane nam
dobrodziejstwa nigdy nas nie zepsuły i byśmy nigdy nie przestali myśleć z
wdzięcznością o Nim, który miłościwie panuje nad nami wszystkimi.
Oglądam z mamą film i
niemal w ostatniej chwili gryzę się w język. Prawie już ją uszczęśliwiłam jakże
cenną i z pewnością niezbędną informacją, że ten gość z filmu jest „od nas”? Od
nas, czyli z AA. Innym razem w przerwie mityngu słyszę słowa skierowane do
nowicjusza, które mają go, jak rozumiem, zachęcić do przyjścia na mityng innej
grupy: Iksiński (znany aktor) i Zet
(muzyk i kompozytor) przychodzą tam często. Nie jestem pewna czy obydwaj
aktorzy oraz muzyk (a także wielu innych mniej lub bardziej znanych członków Wspólnoty
AA) mieliby ochotę, by ich nazwiska pojawiały się w takim kontekście. Nigdy ich
nie spytałam (dlatego też milczę, choć ta informacja z pewnością przyniosłaby
mi jakieś krótkotrwałe profity, na przykład chwilowe zainteresowanie moją osobą),
dostałam za to mocną lekcję osobistej anonimowości dawno temu, w pierwszych
miesiącach mojego uczestnictwa w AA. Przyjaciółka z pracy zapytała, skąd znam
inną koleżankę, którą poleciłam. Odpowiedziałam zgodnie z prawdą, że z terapii.
Gdy przyznałam się tej, której sprawa dotyczyła (czyżby jednak jakieś ukłucie sumienia?),
dostałam burę i stanowczy komunikat, że ona sobie tego nie życzy. Choć wtedy
uważałam, że przesadza (wstyd się przyznać, ale roiłam sobie, że wiem lepiej,
co jest dla niej dobre, jak ma się czuć i czego chcieć, życzyć sobie albo nie),
nigdy więcej nie popełniłam tego błędu. Nawet jeśli i teraz czasem zdarza mi
się uważać, że ktoś z tą osobistą anonimowością – swoją i w ogóle – przesadza (co,
sąsiedzi nie widzieli niby jak wężykiem wracał co wieczór do domu, jak na
czworakach wdrapywała się po schodach?), to nie dyskutuję, bo to nie o mój
wizerunek toczy się bój. Ja mogę dysponować swoimi danymi osobowymi – z
zachowaniem Tradycji Jedenastej – dane innych ludzi są ich własnością. Pamiętam
przecież moje przerażenie, nie przesadzam, gdy przy wejściu na mityng spotkałam
człowieka znanego mi z pracy. Albo gdy na otwartym mityngu w grupie studentów
psychologii zobaczyłam córkę znajomych. Moje bezpieczeństwo stanęło nad
przepaścią! Jak się szybko okazało, na szczęście wyłącznie w mojej głowie.
Tak, ten podstawowy
rodzaj anonimowości jest potrzebny nowicjuszom. Ale raczej nie jest wskazane zatrzymywanie
się na tym poziomie po kilku, a nawet kilkunastu latach bytności w AA.
Zwłaszcza wtedy, gdy osobista anonimowość (co w praktyce często oznacza: własna wygoda) staje się ważniejsza niż
nasz główny cel, czyli zdrowie i życie cierpiącego alkoholika. Co bowiem mogę
powiedzieć o sobie, mojej postawie, stopniu przebudzenia duchowego, jeśli obok
mnie przez alkohol rujnuje swoje zdrowie i życie sąsiadka, kuzynka, córka
znajomej z pracy albo i sama znajoma, a ja siedzę cicho, pary z ust nie
puszczam, że jest rozwiązanie, że można nie pić, można tak nie cierpieć, bo
ważniejsze jest dla mnie, żeby się nie wydało, że ja… ważniejsze jest moje
samopoczucie, mój wizerunek, moja laurka?
*
Anonimowość, choć jako
jedyna wymieniona w tej Tradycji, nie jest najprawdopodobniej jedyną zasadą,
która ma mieć pierwszeństwo przed osobistymi ambicjami. Jakie są pozostałe? Mam
kilka pomysłów na ten temat, choć prawdopodobnie żadna z teorii nie jest do
całkowitego potwierdzenia. Może chodzić o wszystkie Tradycje i wynikające z
nich pryncypia (Tradycja Pierwsza – poświęcenie, Druga – współpraca, Tradycja
Trzecia – równość, etc), może chodzić o Kroki albo wręcz zasady grup
oksfordzkich, stanowiące bazę programu AA zanim powstało 12 Kroków. Niewykluczone
też, że anonimowość w rozumieniu duchowym, jako kolejny stopień pokory, jest
tak szeroka, że ta jedyna zasada zawiera w sobie wszystko, co jest niezbędne
zarówno do sprawnego i zdrowego funkcjonowania grup AA, jak i pojedynczych
alkoholików.
W moim odczuciu to właśnie
jest kierunek poszukiwań, a wspomniane w Dwunastej Tradycji zasady nie mają
wiele wspólnego z zasadami, odczytywanymi na większości mityngów, którymi
pojedyncze grupy dyscyplinują swoich członków. Zdecydowanie nie chodzi o uparte
trzymanie się rytuałów i regulaminów, wykluczanie „trudnych” (np. chorych
psychicznie lub nieprzyjemnie pachnących) członków, utrzymywanie za wszelką
cenę „zamkniętych” mityngów i wypraszanie z nich osób, które jeszcze nie są pewne
swojego uzależnienia albo szukają pomocy dla kogoś bliskiego. Zasady przed
osobistymi ambicjami – tak, jak najbardziej, ale przecież nie przed dobrem
(zdrowiem, życiem) drugiego człowieka.
*
Od pewnego czasu widzę w
Tradycjach AA narzędzie pogłębiania mojego zdrowia duchowego, pogłębiania tego,
co zapoczątkowały Kroki AA, czyli temperowanie i rozpuszczanie mojego egoizmu,
egocentryzmu i koncentracji na samej sobie. Wszystkie Tradycje temu służą, ale
wydaje się, że Dwunasta szczególnie. No, bo jak to, mam się schować do szeregu,
nie kierować, nie rządzić, nie przypominać, że to ja właśnie wymyśliłam,
zorganizowałam, napisałam? W filmie Nazywam się Bill W. jest scena, w której Bill
z Lois przyjeżdżają na mityng do Kalifornii i nikt nie rozpoznaje w Billu
założyciela AA, nawet mimo jego „naprowadzania”. Jest rozczarowany, ale… nie
staje na mównicy i nie przywołuje wszystkich do porządku mówiąc: Hej, to ja! To ja stworzyłem ten cały
interes! Ostatnio przypomniała mi się ta scena w sytuacji dość luźno
związanej z AA. Pewien mój znajomy opowiadając coś, zasugerował, że nie mam na
omawiany temat większego pojęcia. Miałam, a jednak przemilczałam uwagę i już to
było czymś dla mnie nowym. Wystarczyła mi sama świadomość, że ja wiem. Wiem, że
wiem. Kiedyś zawsze się bałam, że inni odkryją mój brak kompetencji, nawet
jeśli te kompetencje posiadałam. Jeśli ktoś na gruncie zawodowym pomylił moje
stanowisko, zawsze prostowałam (niech
sobie nie myślą, że mają do czynienia z byle kim!). Jeśli ktoś w AA wziął
mnie za nowicjuszkę, w pierwszej możliwej wypowiedzi dawałam taki popis
aowskiej elokwencji, że nie można było mieć już wątpliwości kim jestem i na co
mnie stać! Coś się zmieniło. Powoli – jeszcze powoli i jeszcze nie za każdym
razem – udaje mi się stanąć i stać w szeregu. W tym właśnie dostrzegam ogromny
duchowy potencjał anonimowości. Pozostajemy bowiem anonimowi nie tylko dlatego,
by chronić się przed społeczeństwem, ale też by chronić nas samych, a może i
innych, normalnych ludzi, przed naszym własnym ego.
Nie muszę stale
przypominać mojej młodszej siostrze, że jestem mądrzejsza i mam rozleglejszą
wiedzę. Nie muszę, bo tego rodzaju władza czy przewaga nie są mi już potrzebne.
Nie muszę i nie chcę, bo okazywanie jej mojej wyższości raniło ją i
przekreślało szansę na dobrą relację. Miałam chwilowe poczucie mocy, chwilową dość
tanią satysfakcję, ale nie miałam siostry. I co równie ważne, moja siostra nie
miała siostry.
O stosowaniu prawdziwej pokory
w życiu przypominają mi spotkania z podopiecznymi – dość szybko zrozumiałam i
poczułam, że to nie ja „leczę”, że ja jestem tylko przekaźnikiem i prawdopodobnie
najmniejsza część procesu zdrowienia podopiecznej zależy, o ile w ogóle, ode
mnie. I za te trudne lekcje jestem wdzięczna, bo pamiętam dokąd prowadziły mnie
kiedyś rojenia o własnej wielkości. Teraz jest łatwiej, bo wiem, że sama z siebie
mogę bardzo mało, kto Inny czyni dzieła.
To daje mi jeszcze jedną korzyść – jeśli wiem, że pewne rzeczy nie są moją
zasługą, nie domagam się od innych, nie wymuszam na nich dowodów uznania i
wdzięczności. Nie mam nierealistycznych oczekiwań, które zawsze skutkowały
frustracją i rozgoryczeniem. To dodatkowe profity realizacji Programu AA,
wartość dodana. Kiedyś Program traktowałam jako lekarstwo na moje bolączki, bo
widziałam tylko moje cierpienie (wiadomo, egoistka i egocentryczka). Potem
okazało się, że to tak jak z nikotynizmem – mój ból nie rujnował tylko moich płuc, zatruwał powietrze i uprzykrzał życie, a nawet niszczył zdrowie także innym.
Może zabrzmi to bombastycznie, ale zdrowiejąc – również w sensie duchowym –
przestaję być wreszcie wrzodem na społeczeństwie.
Dobra robota - znakomity tekst. Teraz tylko wystarczy... zastosować w życiu. :-) Także poza AA-owskim gettem.
OdpowiedzUsuńNie widzę - już - innej możliwości :-) Bardzo dziękuję.
OdpowiedzUsuń