Odpoczywanie dla
kogoś takiego jak ja potrafi być bardzo męczące… przynajmniej
na początku. Nie dziwię się, że tak jest. Nikt mnie nie nauczył
odpoczywać, nie widziałam odpoczywających rodziców, nie mam
żadnych wzorców. Wszystkiego musiałam nauczyć się sama,
wypracować odpowiedni dla mnie model. Ale ten wysiłek opłaca mi
się podejmować, bo pamiętam moje stany – fizyczne, psychiczne i
duchowe – kiedy zaniedbywałam sferę odpoczynku. Wolałabym to
tego nie wracać i myślę, że moi bliscy również – jestem wtedy
zupełnie bezproduktywna, nie tworzę dobrej energii w świecie,
psuję ją i truję. A to już mi nie bardzo odpowiada.
*
Łagodność i
zdrowa dyscyplina kiedyś mocno namieszały mi w głowie. To znaczy,
ja sama przy ich pomocy wyprowadziłam się na manowce. Błądziłam
tam dość długo, aż odkryłam, że mój pomysł na ten odcinek
życia nie jest najlepszy, że może warto odkleić się od moich
przekonań i sprawdzić, jak to naprawdę jest z łagodnością i
dyscypliną. Dlaczego tak miła, ale jednocześnie trudna do
osiągnięcia jest zdrowa łagodność. Dlaczego tak trudna i
odpychająca owa dyscyplina (myśleli, że jak dokleją do niej
słówko „zdrowa” to nikt się nie skapnie? Że ja tego nie
wyłapię?)? Musiałam na nowo zdefiniować to pojęcie. Dla siebie,
żeby móc ruszyć z tematem. Czym jest dyscyplina, a dokładniej –
samodyscyplina, bo to ona ma kluczowe znaczenie w realizacji
wyznaczonych wcześniej celów i rozpisanych planów, również tych, dotyczących odpoczynku. To umiejętność
robienia tego, co powinieneś robić, wtedy, kiedy powinieneś to
robić, nieważne, czy masz na to ochotę czy nie. Musiałam też
przyswoić sobie dość banalną umiejętność, której jednak przez
całe wcześniejsze życie z różnych powodów nie nabyłam:
najpierw sprawy najważniejsze, najpierw praca, potem zabawa.
To była prawdziwa rewolucja w moim życiu – najpierw wykonać
pracę, a później obejrzeć film, który miał być nagrodą
(dawniej wiele razy zdarzało mi się nabierać samą siebie na
numer „tylko rzucę okiem, jaka uczta mnie czeka” i jakoś…
dziwnym trafem ocknąć się z tego oszustwa przy napisach końcowych).
Wbrew pozorom, w
nauce odpoczynku nie pomogła mi wcale „łagodność”, którą
kiedyś najwyraźniej pomyliłam z folgowaniem sobie, a
odpowiedzialność. Oczywiście, podobnie jak „dyscyplina” na
nowo zdefiniowana jako konieczność, obowiązek moralny lub prawny
odpowiadania za swoje czyny i ponoszenia za nie konsekwencji;
odpowiadanie przed kimś, wobec kogoś za kogoś lub za coś. Tak,
musiałam zacząć wreszcie odpowiadać przed sobą za moje
zaniedbania względem siebie. Byłam w stanie to zrobić dopiero
wtedy, gdy pojawiły się pierwsze konsekwencje mojego do tej pory
zbyt beztroskiego podejścia do życia i własnego organizmu. Nagle
okazało się, że nie mam 20 lat, że moje ciało reaguje na różne
wyskoki inaczej niż w tej bajecznej młodości, że być może nawet... ja jestem… śmiertelna! Gdy zaczęło boleć poszłam po rozum do
głowy (prawdopodobnie nie doszłoby do tego, gdyby nie praca nad
programem 12 Kroków AA, wcześniej nie byłam zdolna do
podporządkowania się czemukolwiek, nawet wymaganiom własnego
organizmu). Będąc odpowiedzialną, musiałam wyznaczać sobie czas
na odpoczynek. Kiedyś tego nie umiałam. Pracowałam bardzo
intensywnie, byle szybciej i krócej, byle bliżej do słodkiego
lenistwa. Praca do wycieńczenia była, przy okazji, doskonałym
alibi dla późniejszego nic nierobienia. Byłam usprawiedliwiona,
przed innymi i co najważniejsze, przed samą sobą. Skoro tak się
naharowałam, to teraz chyba mi się należy, prawda? Ale
nic-nie-robienie bardzo mi szkodziło. Nuda jest wielkim wrogiem
człowieka. Męczyłam się sama ze sobą, nie wiedziałam, jak
spożytkować energię, wpadałam na dziwaczne, głupie i mało
konstruktywne pomysły. W głowie włączała się wirówka, myśli nie dawały mi spokoju. Mało tego, moje lenistwo przeciągałam do
granic możliwości, powodując kolejne spiętrzenie już czekających
prac i zleceń. W ten sposób koło się zamykało.
Dlatego musiałam
podejść do sprawy konstruktywnie. Zastosować zasady
samodyscypliny, napisać plan i się do niego stosować. Spacery,
długie i szybkie marsze, basen, joga stały się koniecznością.
Tylko niektóre z nich sprawiały mi przyjemność, ale wiedziałam,
że wszystkie są niezbędne albo przynajmniej bardzo wskazane dla
mojego ciała i, jak stosunkowo szybko zauważyłam, ducha.
Najtrudniej było z wyłączeniem się z trybu on-line i z
uregulowaniem snu. Mam wolny zawód, więc godziny pracy biura mnie
nie obowiązują. Muszę się zmuszać do wstawania od komputera,
patrzenia w okno, przeciągania się, przejścia kilku kroków,
zrobienia obiadu, wyjścia po bułki lub pod jakimkolwiek innym
pretekstem. A wieczorem… Zapakować się do łóżka przed 23 wciąż
udaje mi się nieczęsto. Jednak wiem, że to wszystko, poza rzadkimi wypadkami, kwestia
mojej decyzji i priorytetów, a tak naprawdę duchowej schludności.
Mimo wszystko,
absolutnie i całkowicie umiem odpocząć tylko na wakacjach. Wtedy,
gdy wyjeżdżam, nie zajmuję się niczym innym, nawet towarzyskimi sprawami, nie mam żadnych obowiązków. Mogę leżeć
na trawie czy piasku i czytać książki, stosy książek, gapić się
w morze i korony drzew, godzinami łazić po lesie i jeździć na
rowerze. Wreszcie nigdzie się nie spieszyć. Nie zabierać ze sobą
żadnych spraw i zaległości, które po powrocie będą jeszcze większymi zaległościami, a teraz byłyby pretekstem do ucieczki
od siebie. Od pewnego czasu takie mini
wakacje udaje mi się organizować w weekendy – w końcu czekanie
cały rok na 10 czy 14 dni laby może przygnębić i nie stanowi już
wystarczająco dużej zachęty do wielomiesięcznego wysiłku. Nie
planuję wtedy pracy, odbieram tylko niezbędne telefony – również
od znajomych, bo odkryłam, że godzinna rozmowa przez telefon
wyciąga ze mnie tyle energii, co dwie albo i trzy godziny zawodowych
zajęć. Realizuję „program active”: nordic walking – sauna –
spacer – kino – basen. I choć czasem się do tego odpoczynku
zmuszam, to wiem dobrze, że bez tego długo nie pociągnę. A jednak
bym chciała, bo jest mi coraz fajniej na tym świecie.
10 kwietnia, mityng poświęcony pułapkom Kroku IV w ogóle, a urazom w szczególności, i oto kilka osób wspomina, jak okoliczności (i sponsor) zmusiły ich do sięgania do słowników języka polskiego w celu lepszego zrozumienia, a czasem wręcz ponownego zdefiniowania, różnych określeń i pojęć…
OdpowiedzUsuńZagadkowa koincydencja... A nie było mnie tam :-)
OdpowiedzUsuń