Wiele lat temu (niedługo będzie 15)
dostałam od przyjaciela książkę. Chciałam ją mieć i bardzo
chciałam przeczytać. Próbowałam. Brałam do ręki i po stronie,
dwóch, odkładałam z powrotem na półkę. Najpierw z
niedowierzaniem, potem rozczarowaniem, wreszcie złością. Bo
niczego nie rozumiałam. Książka była dla mnie za trudna (choć
wtedy wolałam uznać, że jest dziwaczna albo nudna czy głupia, niż
przyznać, że to mojemu umysłowi daleko do otwartości, że pewne
rejony rzeczywistości są jeszcze poza moim zasięgiem). Musiała
odstać prawie dekadę, żebym zaczęła rozumieć. Ta książka to
Przebudzenie Anthonego de Mello. Nie o niej jednak chcę dziś
pisać. Wspominam ją z dwóch powodów. To była pierwsza książka,
która utkwiła w mojej świadomości jako niezrozumiała i która po
jakimś, fakt, długim, ale jednak, czasie stała się zrozumiała i
bardzo wartościowa, bo praktyczna (czyli wykorzystywalna w moim
codziennym życiu). Po drugie, książka, z powodu której ten wpis
się materializuje, w sposób niemal automatyczny przywołuje
rzeczoną pozycję autorstwa byłego jezuity.
Przebudzenie Meszuge również
traktuje o duchowości, ale w sposób, który zaskoczy niejednego
czytelnika, w sposób, który po prostu uwielbiam i uważam za
mistrzostwo świata: sprowadzanie pojęć abstrakcyjnych, trudnych
(bo przeważnie pomijanych w rozważaniach, przemyśleniach oraz procesie wychowania i nauczania) do prostych, powszednich, doskonale
znanych, i to każdemu, a nie jedynie wybrańcom, spraw i czynności. Tak,
duchowość jest zwyczajna i powszednia. Nie, duchowość nie jest
czymś oderwanym od rzeczywistości. Wręcz przeciwnie – duchowość
jest elementem rzeczywistości i jednocześnie – jak sądzę i jak
doświadczyłam – drogą do poznania i dotknięcia rzeczywistości.
Jeśli chodzi o moje osobiste doświadczenie, jedyną dotychczas
skuteczną (jeśli rozumieć „drogę” jako „narzędzie”).
Zatem: proste i jakże trafiające do przekonania i wyobraźni
„definicje” i krótkie opowieści o duchowości (zdecydowanie nie
jest tożsama z religijnością, jak sama kiedyś uważałam i jak
sądzi wielu, bardzo wielu, o czym się ostatnio zbyt często przekonuję),
wartościach, cierpieniu, samodyscyplinie, uldze, rezygnacji
(doprowadzonej do poziomu sztuki).
Z wiekiem i własnym rozwojem zmienił
się mój sposób obcowania z książkami. Od jakiegoś czasu zdarza
mi się znaczyć ołówkiem pewne zdania, większe fragmenty czy
pojedyncze słowa. Prawdę mówiąc, nie przepadam za tym (wdrukowany
przez babcię szacunek do słowa pisanego, do książek, ale też
własne doświadczenie, że zaznaczenie wpływa na późniejszą,
ponowną lekturę), ale korzyści z podkreślania przewyższają
dyskomfort postępowania wbrew zwyczajom i przekonaniom sięgającym
dzieciństwa. Przebudzenie Meszuge jest jedną z tych książek,
które muszę czytać z ołówkiem w ręku, bo ciągle znajduję tam
coś do zaznaczenia, coś co przyda mi się do podręcznego zestawu
pojęć duchowych. Podręcznego, bo odkąd duchowość przestała być
dla mnie sferą odległą, niepojętą i wysoce abstrakcyjną,
tajemniczą czy wręcz magiczną, posługuję się nimi nad wyraz
często, weryfikując je regularnie.
Autora Przebudzenia. Drogi do
świadomego życia znam z książek o tematyce alkoholowej, a
dokładniej rzecz ujmując, z książek prezentujących rozwiązania
problemu alkoholowego. Ta najnowsza książka ma dla mnie też
dodatkową wartość, i nie wiem, czy to nie największy jej plus:
prawdy, rozwiązania, sposoby, narzędzia, poznane i wypracowane na
bardzo konkretnym gruncie – choroby alkoholowej i wychodzenia z
niej – zostały przedstawione w sposób uniwersalny, pożyteczny i
przydatny dla każdego, kto zechce z nich skorzystać, a
niekoniecznie jest uwikłany w uzależnienie, od alkoholu czy
czegokolwiek. A to oznacza, że nie trzeba tkwić w AA-owskim getcie,
do końca, mimo starań, zabiegów i realnych efektów, czuć się
innym i być jak inny traktowanym. Można wejść do ludzkiej wspólnoty. Nie wejść po prostu,
z pustymi rękoma, z nadzieją, że nikt się nie zorientuje i nie
wytknie inności. Wejść z bardzo konkretnym darem, z czymś realnie wartościowym i przydatnym dla tej wspólnoty, czyli wejść jako członek równoprawny. Temu wszak służy trzeźwienie, przywróceniu jednostek chorych społeczeństwu.
Osobiście jestem wdzięczna za dwie
przytoczone przez Autora pierwszorzędne opowieści: o wypełnianiu
dzbana oraz stłuczonej szklance. Niby znajome i jakieś takie
przewidywalne, ale pokazały mi coś w innym świetle, sprawiły, że
pewne rzeczy stały się bardziej zrozumiałe, że moja świadomość
się pogłębiła.
I na koniec – postanowiłam zrobić
kilka ćwiczeń i odpowiedzieć na kilka postawionych w książce –
wyjątkowo wrednych, czyli bezlitośnie trafnych – pytań. Bo tę
książkę można również potraktować jako swoisty zeszyt ćwiczeń.
A ja już sprawdziłam, że wiedzieć (po przeczytaniu, pomyśleniu,
porozmawianiu) to trochę za mało, żeby coś zmieniło się w
życiu. Żeby coś zmieniło się
w moim życiu, muszę coś zmienić w moim życiu. Zmienić. Nie
myśleć o tym, nie rozmawiać, nie planować. Zrobić!
Bardzo dobry tekst, znakomity! :-)
OdpowiedzUsuńZnakomita to jest książka! :-)
UsuńMam nadzieję, że te zakreślenia nie dotyczą tylko "literówek". :-)
OdpowiedzUsuńnie :-)
UsuńDziekuje Ci za ten wpis. Jak przewaznie z moim odbiorem Twojego bloga to kolejny argument za tym, ze naprawde warto...
OdpowiedzUsuńi - pozwole sobie - kolejne powinowactwo: opowiesc o sensie rezygnacji (stluczona szklanka) tak mnie poruszyla, ze nauczylam sie jej prawie na pamiec:)
Miło mi. Mam w tej książce kilka takich "opowieści", do których na pewno będę wracać.
UsuńPół roku temu dzięki recenzji meszuge przeczytałam twoją książkę. Teraz z przyjemnością zauważyłam, że mamy podobne zdanie o "Przebudzeniu". To niesamowita książka! Ja też czytam ją z mazakiem w ręce, ja też narysowałam koło czasu, choć wolę się nie chwalić co mi wyszło. Dziękuję ci za "Anty-poradnik" i tą recenzję.
OdpowiedzUsuńMiło mi, choć wiadomo, że nie o "miło" tutaj chodzi :-) Dziękuję. A w kwestii dzielenia się wartościowymi informacjami - to nie była dla mnie wcale oczywistość, musiałam sie tego nauczyć. Żeby wspólne dobro stało się dla mnie ważniejsze niż moje własne. Musiałam zrozumieć, że mi nie ubędzie, jeśli ktoś inny też będzie miał to, co ja. Trudna nauka :-)
UsuńCiekawa opinia bardzo dobrej książki. Też polecam!
OdpowiedzUsuńOstatnio moja żona po trzygodzinnym spotkaniu z dwojgiem alkoholików w naszym domu powiedziała coś takiego cyt.
OdpowiedzUsuń" wy (czyli alkoholicy) tak dużo mówicie i rozprawiacie o tej duchowości, a to wystarczy tylko przestrzegać 10 Przykazań w codziennym życiu ". Ha, ha pomyślałem jakie to proste nie trzeba dużo mówić tylko przestrzegać czyli stosować te proste zasady we wszystkich naszych poczynaniach.
A co mają przestrzegać ci, którzy nie są chrześcijanami? Ha, ha, ha! :-)
Usuńkodeks hammurabiego...to jedno i to samo .ostatecznie moze byc kodeks drogowy, kodeks cywilny lub chocby regulamin zachowywania sie i wspolzycia spoldzielni mieszkaniowej ;-)
UsuńUff... to nie tylko ja tak mam z de Mello. Nie dałam rady przeczytać tej książki, za dużo ode mnie wymagała. Teraz przede mną trudny wybór - czwarte podejście do de Mello czy pierwsze do Meszuge...
OdpowiedzUsuńHm... faktycznie, niełatwy wybór. Ale skoro trzy podejścia skończyły się fiaskiem, to może dać szansę czemuś nowemu?
Usuń