Jakiś czas temu byłam na warsztatach
kroków AA. To cykliczne warsztaty i mój szósty czy siódmy w nich
udział – mam pewną bazę do porównań. Po tej ostatniej edycji
dotarło do mnie, że coś się zmieniło, nawet bardzo. Na te
spotkania kilka lat temu trafiłam jako nowicjuszka przedprogramowa
(nie piłam już wiele lat, ale Program AA miał się dopiero o mnie
upomnieć). Wtedy i przez kolejne spotkania alkoholicy, w tym ja,
wyjeżdżali stamtąd lekko albo dużo bardziej oszołomieni
nowinami, które tak naprawdę nie są i nie były żadną tajemnicą,
od 70 lat są Anonimowym Alkoholikom wiadome i ogólnie dostępne.
Właśnie od takiego oszołomienia zaczęła się moja przygoda z
Programem, przygoda, która odmieniła moje życie.
Głównym
zadaniem tych warsztatów – jak się okazywało – było
pokazanie/przekonanie, że Program to działanie, i że samotnie i
samodzielnie nie da się przezeń przejść, że niezbędny do tego
jest sponsor. I faktycznie, tak się działo przez jakiś czas –
alkoholikom spadały łuski z oczu, zaczynali rozumieć, a zaraz
potem znajdowali sponsorów i brali się do roboty. I właśnie na
tych ostatnich warsztatach okazało się, że… prawie wszyscy mają
sponsorów i realizują Program. Że wszystko wiedzą, trudno ich
czymkolwiek zaskoczyć. No, cóż, czasy się zmieniły, tego
przecież chcieliśmy – żeby wreszcie każdy alkoholik trafiający
do Wspólnoty mógł bez problemu znaleźć realną pomoc. W
prowadzeniu spotkań i warsztatów nie chodzi zresztą o to, żeby
wyciągać wciąż nowe króliki z kapelusza. Tylko… coś jednak
nie do końca mi pasowało.
*
Parę dni temu miałam okazję pojechać
w miejsce, w którym nigdy nie byłam, na mityng, do ludzi, których
na oczy nie widziałam – to zawsze jest ciekawa i rozwijająca
sprawa. Po warsztatowych doświadczeniach mocno się jednak
zastanawiałam, co i jak mówić do alkoholików, którzy na tę moją
spikerkę przyjdą, żeby mieli z mojej opowieści korzyść, żeby
coś z niej wynieśli. Chciałam, żeby było z pożytkiem, ale
wiedziałam, że nie mogę i nie chcę utrzymywać czyjejś uwagi za
wszelką cenę. Nie zamierzałam robić show, bo – choć
prawdopodobnie potrafię – nie uważam, by mityng AA był dobrym do
tego miejscem. Tu nie chodzi o formę, bo ta jest ulotna, a tylko
treść jest w stanie uratować komuś życie (albo, żeby darować
sobie te górnolotne porównania, choć sprawić, że postanowi
wreszcie coś zmienić, bo… właśnie zobaczył, że rozwiązanie
jednak istnieje).
Postanowiłam zrobić to najrzetelniej
jak umiem, bez względu na tamte powarsztatowe spostrzeżenia, opowiadając
o mojej drodze i odkryciach. Nie siląc się na jeszcze nowsze
nowinki. I co? Zobaczyłam jak wydłużają się niektóre twarze,
oczy szeroko otwierają, niektórym rzedną miny, innym płoną z
wrażenia policzki. Oni jednak nie wiedzieli!
Ale nie piszę tego
wszystkiego, żeby stroszyć piórka, bo też nie zrobiłam nic
wielkiego. Powiedziałam tylko coś, co sama kiedyś odkryłam, co i
mnie kiedyś ktoś powiedział i pokazał. Kilka godzin później
zrozumiałam coś ważnego – że dostatek i bogactwo „programowej”
wiedzy mają swoją cenę, swoją mroczną stronę. W moim mieście o
Programie mówi się bardzo dużo. O sponsorach, podopiecznych,
realizowaniu Kroków, sugestiach i zaleceniach. To dla nas
codzienność. Wszystko już wiemy, osłuchaliśmy się. Nie ma
szansy na wielkie oczy i wydłużone miny. O nie, nie wypadliśmy
sroce spod ogona. Wiemy! Już wiemy! Tyle tylko, że parę zgrabnych
sformułowań, dobrze brzmiących AA-owskich bon motów nie zastąpi
duchowego przeobrażenia. Wiedzieć nie jest tym samym, co
mieć.
Skoro wiemy, nikłe szanse, że coś nas zaskoczy. A na
pewnym etapie tylko zaskoczenie potrafi wybić z rytmu, z dobrze
nakarmionego, wypasionego rytmu rutyny. Wiem, bo doświadczam tego,
że tylko wtedy, gdy sama siebie zaskoczę własną reakcją czy
myślą, mogę odkrywać kolejne pokłady moich – wciąż
szkodliwych – przekonań i wad. I dopiero wtedy coś z nimi zrobić.
*
Pamiętam dawne rozmowy z przyjaciółmi
alkoholikami, nasze pragnienia, żeby Program był dostępny dla
każdego, żeby każdy mógł mieć sponsora. Nie widzieliśmy
wszystkiego, nie przewidywaliśmy, bo i trudno było przewidzieć, że
i w tej materii dostatek zaszkodzi. Dobrobyt rozleniwia. Rozmiękcza
duchowo. Trzeba się mocno nastarać, żeby całkiem nie rozmiękczył.
Skoro już wszystko mam i wiem, to po co się starać? Co mi zostaje,
gdy już to wszystko zrobiłam? A może pojedź sto kilometrów od
domu, posłuchaj ludzi i usłysz. Może zawieź nadzieję, zawieź
rozwiązanie. Im tam jeszcze daleko do dobrobytu.
Sto kilometrów? Czasem wystarczy dwadzieścia. Żeby wkroczyć w inny świat...
OdpowiedzUsuńMoże dlatego właśnie, żeby nie ulec gnuśnemu rozleniwieniu, anonimowi alkoholicy w USA podchodzą czasem do pijanych na ulicach albo gadają z pacjentami detoksu.
OdpowiedzUsuńU nas też już to się dzieje.
OdpowiedzUsuńTak się nad tym zacząłem zastanawiać...
OdpowiedzUsuńNa warsztatach byłem drugi raz. Ja wciąż czułem się jak uwodzony. Łatwo było odróżnić tych, którzy popadli w rutynę od tych, którzy przeżyli tu swój pierwszy raz. Po rumieńcach na twarzach (no, ja już miałem może tylko jeden policzek różowy).
Czy alkoholicy po "zrobieniu" Programu, którym został Szósty, Siódmy, pewnie częściowo Dziewiąty, no i kolejne Kroki do stawiania stają się przez to uśpieni, zamiast przebudzeni duchowo? Czy trudniej im wtedy pozostawać nieustannie na drodze duchowego postępu? Rozumiem, że prócz dawania dobrze jest brać coś dla siebie, ale czy zawsze?
Może pora pomyśleć o tym, by trochę zmienić w warsztatach? By brać na nie nowych, łowić w domowych okolicach ludzi, którzy są skłonni chociażby pojechać. Może zrobić jakieś osobne spotkania, warsztaty (?) dla tych, którzy tego potrzebują, a są już "po Programie"?
Bo to prawda, warsztaty, które miały być z założenia wdrażaniem ludzi zielonych, to już (przynajmniej ostatnio) przeszłość. Zapisy na przyszłe warsztaty, które nastąpiły od razu dają duże prawdopodobieństwo, że na następnych warsztatach spotkamy się prawie w identycznym gronie. Może tu warto coś zmienić?
W każdym razie ja pojadę trzeci raz, jeśli mój Bóg nie będzie miał wobec mnie innych planów :-)
Warsztaty w tym wpisie były tylko tłem do rozważań - poklepywanie się po obżartych brzuchach odbywa się raczej gdzie indziej, a i to nie celowo i intencjonalnie. Nie jestem pewna, czy duchowy stupor przydarza się na 6, 7 czy 9 kroku. Jeżeli już, to po zrealizowaniu Programu, kiedy działanie ustanie, skończy się action, wypełnianie zaleceń sponsora, bycie uważnym i otwartym.
UsuńMyślę raczej o sytuacji, w której alkoholik jeszcze przed decyzją o "wejściu na Program" osłuchuje się z "nowinkami" i tak wypełniony może sądzić, że już wszystko wie, wszystko ma, nic go nie zaskoczy. Ale... to tylko luźne rozważania i obserwacje :-)
Zabawne jest to, że ostatnie warsztaty najbardziej zbliżone były do tego, co było na samym początku i założenia: mieli się wreszcie spotkać alkoholicy, którzy znali się dotąd jedynie wirtualnie, poznać się, pogadać o Programie. Na samym początku to nie był warsztat, który ktoś robił dla kogoś, bo wszyscy tam byliśmy w zasadzie równi.
OdpowiedzUsuńWarsztaty, które organizatorzy (tacy albo inni) robili dla nowicjuszy, żeby „odczarować” im Program, zaczęły się dziać dużo później, wraz ze wzrostem zapotrzebowania na taką właśnie formułę.