poniedziałek, 26 maja 2014

123. pułapki dobrobytu

Jakiś czas temu byłam na warsztatach kroków AA. To cykliczne warsztaty i mój szósty czy siódmy w nich udział – mam pewną bazę do porównań. Po tej ostatniej edycji dotarło do mnie, że coś się zmieniło, nawet bardzo. Na te spotkania kilka lat temu trafiłam jako nowicjuszka przedprogramowa (nie piłam już wiele lat, ale Program AA miał się dopiero o mnie upomnieć). Wtedy i przez kolejne spotkania alkoholicy, w tym ja, wyjeżdżali stamtąd lekko albo dużo bardziej oszołomieni nowinami, które tak naprawdę nie są i nie były żadną tajemnicą, od 70 lat są Anonimowym Alkoholikom wiadome i ogólnie dostępne. Właśnie od takiego oszołomienia zaczęła się moja przygoda z Programem, przygoda, która odmieniła moje życie. 
Głównym zadaniem tych warsztatów – jak się okazywało – było pokazanie/przekonanie, że Program to działanie, i że samotnie i samodzielnie nie da się przezeń przejść, że niezbędny do tego jest sponsor. I faktycznie, tak się działo przez jakiś czas – alkoholikom spadały łuski z oczu, zaczynali rozumieć, a zaraz potem znajdowali sponsorów i brali się do roboty. I właśnie na tych ostatnich warsztatach okazało się, że… prawie wszyscy mają sponsorów i realizują Program. Że wszystko wiedzą, trudno ich czymkolwiek zaskoczyć. No, cóż, czasy się zmieniły, tego przecież chcieliśmy – żeby wreszcie każdy alkoholik trafiający do Wspólnoty mógł bez problemu znaleźć realną pomoc. W prowadzeniu spotkań i warsztatów nie chodzi zresztą o to, żeby wyciągać wciąż nowe króliki z kapelusza. Tylko… coś jednak nie do końca mi pasowało.


*



Parę dni temu miałam okazję pojechać w miejsce, w którym nigdy nie byłam, na mityng, do ludzi, których na oczy nie widziałam – to zawsze jest ciekawa i rozwijająca sprawa. Po warsztatowych doświadczeniach mocno się jednak zastanawiałam, co i jak mówić do alkoholików, którzy na tę moją spikerkę przyjdą, żeby mieli z mojej opowieści korzyść, żeby coś z niej wynieśli. Chciałam, żeby było z pożytkiem, ale wiedziałam, że nie mogę i nie chcę utrzymywać czyjejś uwagi za wszelką cenę. Nie zamierzałam robić show, bo – choć prawdopodobnie potrafię – nie uważam, by mityng AA był dobrym do tego miejscem. Tu nie chodzi o formę, bo ta jest ulotna, a tylko treść jest w stanie uratować komuś życie (albo, żeby darować sobie te górnolotne porównania, choć sprawić, że postanowi wreszcie coś zmienić, bo… właśnie zobaczył, że rozwiązanie jednak istnieje).
Postanowiłam zrobić to najrzetelniej jak umiem, bez względu na tamte powarsztatowe spostrzeżenia, opowiadając o mojej drodze i odkryciach. Nie siląc się na jeszcze nowsze nowinki. I co? Zobaczyłam jak wydłużają się niektóre twarze, oczy szeroko otwierają, niektórym rzedną miny, innym płoną z wrażenia policzki. Oni jednak nie wiedzieli!
 
Ale nie piszę tego wszystkiego, żeby stroszyć piórka, bo też nie zrobiłam nic wielkiego. Powiedziałam tylko coś, co sama kiedyś odkryłam, co i mnie kiedyś ktoś powiedział i pokazał. Kilka godzin później zrozumiałam coś ważnego – że dostatek i bogactwo „programowej” wiedzy mają swoją cenę, swoją mroczną stronę. W moim mieście o Programie mówi się bardzo dużo. O sponsorach, podopiecznych, realizowaniu Kroków, sugestiach i zaleceniach. To dla nas codzienność. Wszystko już wiemy, osłuchaliśmy się. Nie ma szansy na wielkie oczy i wydłużone miny. O nie, nie wypadliśmy sroce spod ogona. Wiemy! Już wiemy! Tyle tylko, że parę zgrabnych sformułowań, dobrze brzmiących AA-owskich bon motów nie zastąpi duchowego przeobrażenia. Wiedzieć nie jest tym samym, co mieć. 
Skoro wiemy, nikłe szanse, że coś nas zaskoczy. A na pewnym etapie tylko zaskoczenie potrafi wybić z rytmu, z dobrze nakarmionego, wypasionego rytmu rutyny. Wiem, bo doświadczam tego, że tylko wtedy, gdy sama siebie zaskoczę własną reakcją czy myślą, mogę odkrywać kolejne pokłady moich – wciąż szkodliwych – przekonań i wad. I dopiero wtedy coś z nimi zrobić.


*



Pamiętam dawne rozmowy z przyjaciółmi alkoholikami, nasze pragnienia, żeby Program był dostępny dla każdego, żeby każdy mógł mieć sponsora. Nie widzieliśmy wszystkiego, nie przewidywaliśmy, bo i trudno było przewidzieć, że i w tej materii dostatek zaszkodzi. Dobrobyt rozleniwia. Rozmiękcza duchowo. Trzeba się mocno nastarać, żeby całkiem nie rozmiękczył. Skoro już wszystko mam i wiem, to po co się starać? Co mi zostaje, gdy już to wszystko zrobiłam? A może pojedź sto kilometrów od domu, posłuchaj ludzi i usłysz. Może zawieź nadzieję, zawieź rozwiązanie. Im tam jeszcze daleko do dobrobytu.



6 komentarzy:

  1. Sto kilometrów? Czasem wystarczy dwadzieścia. Żeby wkroczyć w inny świat...

    OdpowiedzUsuń
  2. Może dlatego właśnie, żeby nie ulec gnuśnemu rozleniwieniu, anonimowi alkoholicy w USA podchodzą czasem do pijanych na ulicach albo gadają z pacjentami detoksu.

    OdpowiedzUsuń
  3. U nas też już to się dzieje.

    OdpowiedzUsuń
  4. Tak się nad tym zacząłem zastanawiać...
    Na warsztatach byłem drugi raz. Ja wciąż czułem się jak uwodzony. Łatwo było odróżnić tych, którzy popadli w rutynę od tych, którzy przeżyli tu swój pierwszy raz. Po rumieńcach na twarzach (no, ja już miałem może tylko jeden policzek różowy).
    Czy alkoholicy po "zrobieniu" Programu, którym został Szósty, Siódmy, pewnie częściowo Dziewiąty, no i kolejne Kroki do stawiania stają się przez to uśpieni, zamiast przebudzeni duchowo? Czy trudniej im wtedy pozostawać nieustannie na drodze duchowego postępu? Rozumiem, że prócz dawania dobrze jest brać coś dla siebie, ale czy zawsze?
    Może pora pomyśleć o tym, by trochę zmienić w warsztatach? By brać na nie nowych, łowić w domowych okolicach ludzi, którzy są skłonni chociażby pojechać. Może zrobić jakieś osobne spotkania, warsztaty (?) dla tych, którzy tego potrzebują, a są już "po Programie"?
    Bo to prawda, warsztaty, które miały być z założenia wdrażaniem ludzi zielonych, to już (przynajmniej ostatnio) przeszłość. Zapisy na przyszłe warsztaty, które nastąpiły od razu dają duże prawdopodobieństwo, że na następnych warsztatach spotkamy się prawie w identycznym gronie. Może tu warto coś zmienić?
    W każdym razie ja pojadę trzeci raz, jeśli mój Bóg nie będzie miał wobec mnie innych planów :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Warsztaty w tym wpisie były tylko tłem do rozważań - poklepywanie się po obżartych brzuchach odbywa się raczej gdzie indziej, a i to nie celowo i intencjonalnie. Nie jestem pewna, czy duchowy stupor przydarza się na 6, 7 czy 9 kroku. Jeżeli już, to po zrealizowaniu Programu, kiedy działanie ustanie, skończy się action, wypełnianie zaleceń sponsora, bycie uważnym i otwartym.
      Myślę raczej o sytuacji, w której alkoholik jeszcze przed decyzją o "wejściu na Program" osłuchuje się z "nowinkami" i tak wypełniony może sądzić, że już wszystko wie, wszystko ma, nic go nie zaskoczy. Ale... to tylko luźne rozważania i obserwacje :-)

      Usuń
  5. Zabawne jest to, że ostatnie warsztaty najbardziej zbliżone były do tego, co było na samym początku i założenia: mieli się wreszcie spotkać alkoholicy, którzy znali się dotąd jedynie wirtualnie, poznać się, pogadać o Programie. Na samym początku to nie był warsztat, który ktoś robił dla kogoś, bo wszyscy tam byliśmy w zasadzie równi.
    Warsztaty, które organizatorzy (tacy albo inni) robili dla nowicjuszy, żeby „odczarować” im Program, zaczęły się dziać dużo później, wraz ze wzrostem zapotrzebowania na taką właśnie formułę.

    OdpowiedzUsuń

204. pompatycznie i obrazoburczo

Zastanawiałam się, czy jest jakiś zauważalny moment, w którym posłanie AA zaczyna działać. Może początek to iskra nadziei – że jest coś, co...