wtorek, 31 marca 2015

144. syndrom Koziołka Matołka


Uczymy się w drodze. Mówią o tym mity, mówią baśnie i kino drogi. Mówi Homer i Hesse, i stu innych. Ale wiem też, że można wyjechać i przespać całą podróż, prześnić, przegapić. Można też się wybrać na drugą stronę ulicy i odkryć Amerykę!

Ostatnie podróże nie wywróciły wprawdzie mojego świata do góry nogami, nie były też specjalnie dalekie, ale były niesamowicie inspirujące. Poznałam ludzi, którzy otworzyli przede mną nowe przestrzenie, odsłonili niewidoczne dotychczas widoki. Nauczyłam się kilku rzeczy i wcale nie były to rzeczy, których się spodziewałam, po które jechałam.

*

Byłam na warsztatach sponsorów. Fajna sprawa, która mogłaby pomóc nam wszystkim (zainteresowanym) pomagać/służyć lepiej i sensowniej. Ale czy to jakaś supernowa inicjatywa? Skądże! Alkoholicy – miałam szczęście poznać kilku/kilkunastu/kilkudziesięciu takich – lubią pomagać, lubią się dzielić doświadczeniem, lubią odpowiadać na pytania i wspierać. Moje pierwsze „warsztaty sponsorowania”, jakieś cztery i pół roku temu, to było właśnie coś podobnego: przyjechało paru doświadczonych sponsorów i opowiadali, na czym ta robota polega, po co to w ogóle jest, jakie mogą się pojawić problemy i dylematy, i gdzie szukać rozwiązań. Dla mnie tamte warsztaty były szczególne – dzięki nim zaczęłam przygodę z Programem. Bywałam później na wielu warsztatach, które nazywały się podobnie, ale były czymś innym. Nie mówiło się na nich o tym, jak sponsorować, jak nie tylko sensownie pomagać, ale i nie krzywdzić, choćby niechcący (celowego krzywdzenia nie biorę w ogóle pod uwagę, bo to nie mieści mi się przy zestawie sponsor–podopieczny w głowie). Mówiło się za to o Programie. Też fajnie, tylko trochę nie na temat… Nie na temat warsztatów.
Spotkałam się z opinią, że takie spotkania i wymiana doświadczeń są zbędne. Przecież jeśli mam sponsora, to on mi wszystko powie. Hm… Ufam mojemu sponsorowi i uważam, że jest naprawdę wspaniały i mądry. Czy jednak pomysł, że będzie znał odpowiedzi na wszystkie pytania świata, będzie w stanie ogarnąć wszystkie sytuacje, jakie mogą się zdarzyć, nie jest czasem nierealistycznym oczekiwaniem? Trochę tak jak w przedszkolu: Mój tata jest najmądrzejszy i najsilniejszy, on wam wszystkim pokaże! Jeśli moja podopieczna ma długi albo narkotyzującego się syna, ja jej nie będę w stanie służyć pomocą i radą w tych tematach, bo zwyczajnie nie mam w nich doświadczenia. Nie będę zmyślać. To, co mogę zrobić, to znaleźć kogoś, kto miał podobne trudności i sobie z nimi poradził, i skontaktować ją z tym kimś. Mogę jej też podpowiedzieć, żeby szukała ludzi, którzy poradzili sobie z podobnymi problemami. Jasne, mogę też powiedzieć: Ej, ja jestem tylko od Programu (to prawda, sponsor jest od przeprowadzenia podopiecznego przez Program, ale jeszcze nie spotkałam się z realizacją Programu w oderwaniu od życia, bo Program realizuje się w codziennych sytuacjach życiowych, a nie na spotkaniu ze sponsorem, przy stole obłożonym książkami i zeszytami, choć i to się przydaje), ta cała reszta mnie nie obchodzi. Mogę tak powiedzieć, tylko… czy jeśli przychodzi do mnie koleżanka/siostra/inna niż podopieczna alkoholiczka i zapyta o radę, czy jej również powiem, że mnie nie obchodzi, nie jestem od tego? Jasne, nie będę udawała, że się znam, jeśli się nie znam. Ale jeśli przez coś przeszłam, powiem, jak było. Czy innym mogę mówić, a tylko podopiecznej nie, bo między nami ma być Program i tylko Program? Co mogę, a czego nie? Co jest dyskusyjne? Co jest niebezpieczne?
Niełatwe to sprawy. I właśnie od takich niełatwości, od konsultacji, rozmów, pytań, wymiany doświadczeń mogą być spotkania takie, jak warsztat sponsorów. Nie sądzę też, by trzeba było czekać, aż znowu ktoś coś zorganizuje. Ja bardzo się cieszę, że mam taką siatkę znajomych/przyjaciół, do których mogę zadzwonić, poradzić się, popytać – czy mieli do czynienia z takim przypadkiem? Jak sobie poradzili? A może znają kogoś, kto sobie poradził? Po to jesteśmy wspólnotą, żeby korzystać ze zgromadzonego przez lata doświadczenia. I ze wsparcia.

*

Druga podróż otworzyła mi oczy w kwestiach mojego rozwoju osobistego. To takie wspaniałe usłyszeć, że mam całe życie do nauki. Że mogę popełniać błędy (choć przydałoby się też uczyć i wyciągać z nich wnioski). Że zacząć można nawet po 40. Po 50. również. Wierzę, że i po 60., ale szkoda mi marnować 20 lat, żeby się przekonać, czy też zadziała. I jeszcze co najmniej jedno: nawet obcy człowiek jest w stanie tchnąć we mnie iskrę. Jednym słowem, jedną propozycją. Wróciłam odmieniona. Ale ważne jest jeszcze coś – ja też jestem w stanie tchnąć w kogoś iskrę. Bezinteresownie. Czasami bezwiednie. I to jest fantastyczne odkrycie.


Życzę Wam wielu owocnych podróży. I wielu cudownych iskier!



5 komentarzy:

  1. tchnąć w kogoś iskrę - to najcenniejsze doświadczenie, z pokorą i bez zbędnego patosu!
    tym, co dziś napisałaś, dodałaś mi wiary, a to jak żywa iskra i zadbam o nią, by nie zgasła - dzięki!
    dorka

    OdpowiedzUsuń
  2. Codziennie, na całym świecie, alkoholicy pomagają sobie nawzajem - dobrze, że była okazja, by uczyć się robić to lepiej.

    OdpowiedzUsuń
  3. Wesołych i Pogodnych Świąt , pogody ducha :)
    to byłem ja Artur A :)

    OdpowiedzUsuń

204. pompatycznie i obrazoburczo

Zastanawiałam się, czy jest jakiś zauważalny moment, w którym posłanie AA zaczyna działać. Może początek to iskra nadziei – że jest coś, co...