Nigdy bym się nie oddał w ręce jakiegoś sponsora – powiedział ze swadą alkoholik ze sporą abstynencją i doświadczeniem w AA. – Przecież jakby co, to on będzie dbał o swoją trzeźwość, a nie o moją!
Kiedyś pewnie opadłyby mi ręce na takie dictum (a jeszcze wcześniej zapewne bym mu ochoczo przytaknęła). Dziś… po prostu widzę, że taka jest rzeczywistość. Jak mówi przysłowie: ludzie sądzą po sobie, mierzą innych swoją miarą. Nie jest łatwo wyjrzeć poza czubek własnego nosa, swoją krótką perspektywę, traktowaną jako obiektywna prawda. Wiem, bo dopiero od niedawna dostrzegam i zaczynam rozumieć, że jest coś więcej i szerzej, czego być może nigdy w pełni nie uda mi się pojąć, choć już wiem, że to szerzej istnieje. Pamiętam, jak mój sponsor kilka razy powiedział: Wiem, że teraz nie masz pojęcia, o czym mówię, ale kiedyś zrozumiesz. I faktycznie, zrozumiałam.
Wiem, że niektórym – szczególnie chorobliwie skoncentrowanym na sobie alkoholikom – nie mieści się w głowie, że można chcieć po prostu czyjegoś dobra, bez większego interesu, który by za tym stał. I że nie ma sprzeczności: moje zdrowienie vs czyjeś zdrowienie – tu nie trzeba niczego wybierać, starczy dla wszystkich. W moim przekonaniu sponsor powinien być jednak trzeźwiejszy od podopiecznego, nie musi więc trząść się nad własną trzeźwością. Poza tym zdrowienie mojego podopiecznego, zmiany w jego życiu wzmacniają moją trzeźwość; moje staranie o trzeźwość kogoś innego (choć to on jest odpowiedzialny za swoją trzeźwość, tak samo, jak ja, a nie mój sponsor, jestem za moją) ratuje mi czasem tyłek, bo zwyczajnie muszę się kimś zająć, skoro się tego podjęłam, a to oznacza kilka godzin skupienia na czymś innym, niż moje jakże ważne sprawy, zmartwienia, refleksje, lęki, wspomnienia! Moje, najważniejsze. No, więc właśnie na szczęście przez chwilę nie muszą być najważniejsze. Czas z podopiecznym to czas, gdy mogę normalnie oddychać, a moja głowa odpocząć – to w słabszych momentach, które nawet trzeźwiejszym sponsorom mogą się przecież zdarzyć, i niekiedy zdarzają.
I wreszcie, że przychodzi taki moment, gdy dla kogoś innego jestem w stanie zrobić więcej niż dla siebie. Nie sądziłam, że czegoś takiego doświadczę i że nowa rzeczywistość, o której pisał Bill W. w Wielkiej Księdze, może stać się moim udziałem (bo jeszcze nie tak dawno nie miałam bladego pojęcia, że jakaś inna rzeczywistość w ogóle istnieje).
„Albert Einstein powiedział: »Żaden problem nie może zostać rozwiązany przy użyciu tej samej świadomości, która go spowodowała«. /…/ …znajdując się na określonym etapie rozwoju, człowiek może zrozumieć ludzi będących tylko odrobinę dalej. Niektórzy teoretycy twierdzą, że nie można zdobyć się na więcej niż sięgnięcie etapu sąsiedniego względem własnego poziomu świadomości, a i to wyłącznie wtedy, gdy się ma dobry dzień! Ze względu na to ograniczenie, osobie na »niższym« poziomie będzie się wydawało, że osoby znajdujące się na głębszych (lub »wyższych«) poziomach błądzą, grzeszą, głoszą herezje, są niebezpieczne, a przez to nawet kwalifikują się do wyeliminowania”. („Spadać w górę” – Richard Rohr).
OdpowiedzUsuńPani Miko, czy wiadomo coś nowego o książce? Mam nadzieję, że tak długi okres oczekiwania nie wynika z jakichś problemów z jej wydaniem....Jest szansa, że pojawi się jeszcze w tym roku?
OdpowiedzUsuńPrace trwają – tyle mogę powiedzieć. I mam nadzieję, że książka ujrzy wreszcie światło dzienne, czyli trafi w ręce i przed oczy Czytelników. Nie mam jeszcze potwierdzonych terminów, ale gdy tylko będą – nie omieszkam ich ogłosić :-)
Usuń