Tymi, w najlepszym razie niepokojącymi, słowami mój ulubiony, bo klarownie i bez ogródek piszący franciszkanin Richard Rohr zachęca do otwarcia się na nową podróż – w drugą część życia. Niewygodną, niebezpieczną, bo nikt nie lubi zmian, zwłaszcza tego rodzaju (uprzedza, że będzie bolało), szczególnie jeśli do emerytury bliżej niż do liceum, a przecież nie przesadza się starych drzew. Ale… tkwienie w miejscu grozi czymś znacznie gorszym niż nuda.
Dobrze rozumiem niechęć i brak entuzjazmu. Książka Spadać w górę leży w mojej biblioteczce od pięciu lat. Rohra cenię, ale jest tyle innych rzeczy do robienia i czytania… Aż tu nagle sam się wziął do ręki. Bo jak boli, to się przypominają rozwiązania, samo prowadzi jak po nitce. Chyba się okazało, że demon południa zajrzał w moje skromne progi i nieźle mi tu miesza.
Kolektyw, tłum, społeczeństwo, wielopokoleniowa rodzina – to wszystko w poważnym stopniu powstrzymuje nas przed wyruszeniem w drugą podróż. Niektórzy mówią o syndromie wiadra z krabami – próbujesz się wydostać, ale inne kraby wciągają cię do środka. To, co uchodzi za moralność lub duchowość, w życiu większości ludzi jest stylem myślenia charakterystycznym dla środowiska, w którym dorastali. Niektórzy nazwaliby to warunkowaniem lub nawet wdrukowaniem określonego stylu myślenia, którego nie sposób porzucić, nie podejmując autentycznej wewnętrznej pracy nad sobą. Buntując się, można go odrzucić w sensie negatywnym; znacznie trudniej jest „pozytywnie” wyjść krabowi z wiadra. A oto właśnie nam chodzi. Jezus używa dość ostrych słów, by wypchnąć nas z rodzinnego gniazda (każe opuścić, a wręcz "nienawidzieć" ojca, matkę, siostrę i brata ). Chce nazwać konieczne cierpienie na poziomie najbardziej osobistym i uczuciowym, sprzecznym z naszą intuicją. By móc odnaleźć własną duszę i przeznaczenie, niezależnie od tego, czego mamusia i tatuś dla naszej przyszłości pragnęli, potrzebujemy naprawdę bardzo silnego impulsu, wątpliwości dotyczących samego siebie, a także w pewnym stopniu odseparowania się od rodziny. Wykraczanie poza sprawy związane z domem rodzinnym, poza sprawy kultury, sztandaru i ojczyzny wymaga podjęcia pozytywnej decyzji wejścia na ścieżkę, którą bardzo trudno podążać przy zachowaniu integralności. Po prostu za bardzo nas ciągnie do wdrukowanego stylu życia, a wierny żołnierz wpaja nam stosowne poczucie winy, wstydu i brak wiary w siebie, co – jak już zostało powiedziane – odczytujemy jako głos samego Boga.
Spadać w górę. Duchowość na obie połowy życia, Richard Rohr, Wydawnictwo WAM, 2013
„Większość z tego, co nazywamy lojalnością, to tylko strach. Lęk przed wyruszeniem w podróż. Lęk przed postawieniem prawdziwych pytań. Lęk przed byciem uczciwym. Taką opartą na lęku lojalność sprytnie wykorzystuje Kościół”. Richard Rohr „W poszukiwaniu Graala”, strona 89.
OdpowiedzUsuńA także każda niezdrowa wspólnota (rodzina, środowisko, ojczyzna, grupa AA). Dziękuję.
UsuńWciąż aktualne jest pytanie: „Z jakiej części swego fałszywego «ja» jesteśmy skłonni zrezygnować, by znaleźć Prawdziwe «Ja»?” . Związane z tym konieczne cierpienie będzie zawsze odczuwane jako umieranie, o czym szczerze powiedzą nam dobrzy nauczyciele duchowi. (Najlepiej udaje się to zawsze Anonimowym Alkoholikom!). Jeśli przewodnicy duchowi nie mówią nam o umieraniu, to nie są dobrymi przewodnikami duchowymi! („Spadać w górę” – Richard Rohr, s. 126)
OdpowiedzUsuńPamiętam wściekłość jednej ze znajomych alkoholiczek, gdy powiedziałam, że Program 12 Kroków nie chroni przed cierpieniem, i że w życiu będzie bolało. Rozumiałam, że pod złością kryje się strach i rozczarowanie (oraz nierealistyczne oczekiwania), dokładnie takie same, jakie i ja odczuwałam, gdy dotarło do mnie (boleśnie, oj, boleśnie), że Program nie zabezpiecza :-)
UsuńCzyżby szykowała się jakaś poważna decyzja, czy to tylko takie rozważania teoretyczne?
OdpowiedzUsuńZaraz tam poważna… weryfikacje i poprawki tylko. A teoria? Ostatnio coraz mocniej rozumiem, że jeśli nie idzie za nią praktyka, to nawet najmądrzejsze rozważania są stratą czasu, iluzją. Ale to tylko moja prywatna opinia.
UsuńTo nie warto się urządzać i przyzwyczajać?
OdpowiedzUsuńTrochę mi lepiej w życiu odkąd przyjęłam za prawdziwe twierdzenie, że wszystko na ziemi jest tymczasowe: sytuacje, relacje, znajomości, prace, samopoczucie, nawet życie. Czy mi się to podoba? Nie zawsze, ale co to zmienia? :-)
UsuńRohr - rulez!
OdpowiedzUsuńĆwiczenie z dykcji? ;-)
UsuńCzyli co - dobrowolnie skazywać się na cierpienie, żeby się rozwijać? W jakim kierunku i po co?
OdpowiedzUsuńCierpienie JEST. Jak życie. To element rzeczywistości. Nie, nie trzeba się rozwijać. Tyle, że to nie uchroni przed cierpieniem…
UsuńRohr, ale również inni przebudzeni ludzie, piszą i mówią o dwóch rodzajach cierpienia: nieodzownym oraz niekoniecznym. Za rezygnacją z tego drugiego jestem jak najbardziej za! Trenuję ją zresztą od kilku lat. Z całkiem niezłym skutkiem.
Napisz może coś więcej o sposobach na unikanie tego drugiego cierpienia.
UsuńNiezłe zamówienie :-) OK., postaram się napisać w niedługim czasie post na ten temat.
Usuńczy musi być tak trudno? - tak, musi.
OdpowiedzUsuńMoże warto zainteresować się przez chwilę wabi sabi...
OdpowiedzUsuńCo za znajomość trendów designerskich ;-)
UsuńW d... mam trendy designerskie. Interesuje mnie, jako rozwinięcie, wzbogacenie, poszerzenie pola "filozofii rezygnacji".
OdpowiedzUsuńI po co te nerwy? To był żart.
UsuńCzy musi być tak trudno? Chyba jednak musi. Choć może część winy spada na naszą wytrzymałość.
OdpowiedzUsuńNie wiem, czy musi - to do pytania w tytule. Po prosty często jest i to wszystko.
OdpowiedzUsuńI co dalej po przeprowadzce?
OdpowiedzUsuńjakby utkłam… :-/
UsuńDalej jest tak trudno? Może coś się zmieniło?
OdpowiedzUsuń