wtorek, 29 września 2020

199. AA i nowoczesność


 
W odmętach mojego komputera natknęłam się na tekst, który napisałam jeszcze przed pandemią. Postanowiłam nie uaktualniać go o wiedzę, jaka przyszła wraz z wymuszonymi lockdown’em rozwiązaniami, czyli przeniesieniem znacznej części aktywności do świata wirtualnego. Online będzie, przynajmniej częściowo, koniecznością i nie sądzę, byśmy cofnęli się do świata sprzed. Ale pewne niedogodności, czy też zagrożenia (choć nie chcę straszyć tym słowem), są i będą realne. 
 

*

Od czasu do czasu natykam się na link, informację czy propozycję unowocześnienia komunikacji we Wspólnocie AA, między służbami AA, między alkoholikami w AA. Żyjemy w erze mediów społecznościowych, elektroniczne formy komunikacji i pobierania informacji są faktem, którego nie da się kwestionować. Ale czy wszystko, co praktyczne, ułatwiające komunikację, oszczędzające czas na pewno jest najlepsze dla celu i sprawy AA? 
 
Od dłuższego czasu obserwuję, że wiele nieporozumień i zamieszania we Wspólnocie (w ogóle między ludźmi), wypływa z niewiedzy, a dokładnie rzecz ujmując, z niedostatecznej znajomości danego zagadnienia, z niedoinformowania, niedokładnego przekazania informacji, pewnych przekłamań, które są istotą głuchego telefonu – bo tak ostatnio postrzegam przepływ informacji w AA. Zaczęliśmy więc w pewnej grupie osób dyskutować, jak można by niektóre rzeczy usprawnić. Och, to proste: zamknięte konto na facebooku, forum, lista mailingowa, googledoc, aplikacja – wszystko łatwo dostępne, łatwe do założenia i stosowania. Poza tym, na przykład ulotki i literaturę można by udostępniać wyłącznie w formie elektronicznej – teraz wszyscy mają do wirtualnej przestrzeni dostęp, a przy okazji można zadbać o ekologię, nie marnować ton papieru. 
 
Chwilę wcześniej ktoś mi opowiadał, jak zachwycająco działa pewna grupa AA: nowicjuszom wysyłają link z wszelkimi niezbędnymi materiałami (sugestiami, tekstami dla nowoprzybyłych, opisami medytacji, przydatnymi modlitwami). I myślę sobie, jak wspaniale, że nowoczesność, a tak naprawdę normalność, wkracza do AA. Nic w tym dziwnego, do AA trafia coraz więcej ludzi młodych, wychowanych w Internecie, pracujących przy użyciu nowoczesnych narzędzi; ludzi, dla których wszystko to, co niesie współczesność, jest codziennością. Tę nowoczesną codzienność wnoszą do Anonimowych Alkoholików. 
 
Ale dociera do mnie i to, że Wspólnota AA to nie wielkie aglomeracje, młodzież i pracownicy korporacji. To też. Ale prawdopodobnie ludzie młodzi, sprawni komputerowo, internetowo, społecznościowo mimo wszystko stanowią mniejszość we Wspólnocie. A zatem to unowocześnianie czy reorganizowanie AA, tego typu pomysły udogodnień pomijają, a przez to dyskryminują znaczną część uczestników Wspólnoty. Wielu ludzi nie będzie w stanie skorzystać z pomocy, dokumentów, linków fruwających w chmurze, bo nie wiedzą, jak to zrobić, nie mają gdzie tego zrobić, wielu z nich nawet się do tego nie przyzna. Narzędzie, którego z założenia nie będzie mogła używać część członków wspólnoty, nie jest właściwym narzędziem. 
 
Przyszło mi do głowy jeszcze jedno. Wiele tych nowych pomysłów ma wspólną cechę: nie wymagają bezpośredniego, osobistego kontaktu z drugim człowiekiem. Prześlijmy sobie link, pdf, pobierzmy ulotkę, przeczytajmy gdzieś, jak ją rozumieć, ściągnijmy aplikację do medytacji, wyślijmy listę wdzięczności albo aowską refleksję smsem lub whatsappem, odbądźmy mityng na skype. 
Czy to źle? Na pewno nie. Szczególnie jeśli to jedynie część działania, narzędzie, jedno z wielu, pomocne w rozwoju, wsparcie w nagłej potrzebie. Gorzej, jeśli cała moja aktywność jako zdrowiejącej alkoholiczki będzie się opierała wyłącznie na tym. Dlaczego gorzej? Bo… zdrowienie zaczyna się wtedy, gdy jeden alkoholik rozmawia z drugim o problemie i rozwiązaniu. Rozmawia. Spotyka się, pije kawę (herbatę, yerba mate, colę czy mleko), poświęca czas, reaguje, opowiada o sobie i słucha o nim. Patrzy w oczy, kiwa głową, wzdycha, przerywa: „To tak samo jak u mnie”.
Wiele miesięcy temu zaprzyjaźniłam się z niealkoholiczką, dziewczyną zdrowiejącą w pewnej wspólnocie dwunastokrokowej, w której także jest Wielka Księga i program realizowany ze sponsorem. Opowiadała mi długo, że w tej wspólnocie nie ma trzeźwienia, przebudzeń duchowych, działania, chęci służby na taką skalę jak u alkoholików. Zastanawiałyśmy się, dlaczego? Oczywiście, trudno o jednoznaczną diagnozę i chyba też nie miałabym odwagi jej stawiać. Ale uderzyła mnie jedna rzecz: sponsorowany dzwoni do sponsora, ale ten może mu poświęcić góra 5 minut, raz w tygodniu, często nie odbiera, nie oddzwania. Nie spotykają się osobiście. Swoje spostrzeżenia i refleksje na temat programu i poszczególnych kroków sponsorowany pisze i wysyła sponsorowi mailem lub którymś z komunikatorów. Podobnie jak listę wdzięczności. Nie dostaje odpowiedzi. Nie ma nawet pewności, czy sponsor je w ogóle przeczytał. Nietrzeźwy umysł (jakim na początku wychodzenia z uzależnienia dysponuje każdy z nas) pisze swoje nietrzeźwe pomysły i nie dostaje żadnej weryfikacji od umysłu z założenia trzeźwiejszego. Ale jak może dostać, jeśli sponsor od swojego sponsora odpowiedzi także nie uzyskał? Bo przecież rozmowy nie są tam na porządku dziennym. 
 
Zadawanie pytań i udzielanie odpowiedzi. Opowiadanie o sobie i słuchanie takich opowieści  w ten sposób ludzie nawiązują relacje. W ten sposób buduje się wspólnota. A my z jakiegoś powodu zostaliśmy nazwani wspólnotą. Dla mnie to słowo ma wielkie znaczenie i moc – alkoholizm jest chorobą samotności i oddzielenia. Sama ginę. Ginęłam nie raz. Ratuje mnie bycie z drugim człowiekiem. To, że on pomoże mi. To, że ja pomogę jemu. To drugie może nawet bardziej mnie ratuje (a jeszcze lepiej, jeśli nie do końca wiem, że mu pomagam, gdy nie nadymam się górnolotnym niesieniem pomocy, tylko zwyczajnie słucham, a potem coś powiem, z własnego doświadczenia). Jeśli zabraknie tego osobistego kontaktu, może zabraknąć najważniejszego dla nas spoiwa, najważniejszego w naszej przypadłości lekarstwa – bezinteresownego (może i nie zawsze) bycia z drugim człowiekiem i dla drugiego człowieka. Kiedyś jeden psychiatra powiedział mi: Uzależnieni różnią się między sobą, hazardziści są tacy i tacy, seksoholicy tacy i siacy, narkomani siacy i owacy, a alkoholicy? Oni pognają na pomoc drugiemu pijakowi, będą gadać przy tych swoich kawach i gadać, i czują się przy tym świetnie. A co najdziwniejsze – to działa, ratuje ich i przemienia.
 

*

Wiem, że w czasach Billa nie było Internetu, nie mógł się więc do tego zjawiska odnieść. Nie miałam szansy osobiście poznać Billa W., lecz z wielu źródeł wyłania się obraz człowieka, który sprawdzał każdą, nawet mocno dyskusyjną, a wręcz szaloną nowinkę, by jeszcze bardziej pomóc alkoholikom trzeźwieć, by znaleźć jeszcze lepsze narzędzia do wyrwania się z tej podstępnej dziwnej choroby, jaką jest alkoholizm. Z jakiegoś powodu Anonimowi Alkoholicy nie korzystają z kwasu nikotynowego, LSD ani wywoływania duchów na równi z niesieniem posłania, dzwonieniem do nowicjuszy, modlitwą, autoanalizą, służbą. Wnioskuję z tego, choć mogę się mylić, że po sprawdzeniu, część nawet niezwykle obiecujących pomysłów (hm, LSD) została jednak odrzucona. I żeby była jasność – nie jestem przeciwniczką Internetu! Korzystam z niego, nawet komunikując się z przyjaciółmi z AA. Ale nie chciałabym musieć korzystać tylko z niego. I nie chodzi o te kawy niewypite. Mimo że ludzie mnie męczą, to jednocześnie cholernie potrzebuję głębokich rozmów, tego poczucia porozumienia, które daje intensywne (już trudno, że wyczerpujące), bycie z drugim człowiekiem, który wibruje na podobnych częstotliwościach. 

9 komentarzy:

  1. Fizyczne spotkanie i rozmowa osób, które są myślącymi ciałami to korzeń korzenia, zalążek zalążka, podstawa, fundament, węgielny kamień, DNA naszego ludzkiego wspólnotowego doświadczenia. Tak było do dziś, czyli do chwili, w której technologia umożliwiła tworzenie wspólnot, w których fizyczna obecność nie jest już konieczna ( „internetowe bańki”). To jak na tę zmianę, w której już wszyscy uczestniczymy ( uczymy się zdalnie – studenci, nauczamy zdalnie – nauczyciele, pracujemy zdalnie- tam gdzie można, konsultujemy z doradcą zdalnie – bank, ubezpieczyciel, nawet leczymy zdalnie – teleporada, teleopieka, leczymy ducha zdalnie – telewizyjni kaznodzieje, internetowe kościoły ) reagować będzie wspólnota Anonimowych Alkoholików może stanowić fascynujący temat do rozważań. Dla nas – dzisiejszych, bo dla następnego pokolenia alkoholików internetowe narzędzia to będzie zwykłość, codzienność i jak by to nie zabrzmiało – naturalność. Czymkolwiek będzie i jeśli będzie, wspólnota Anonimowych Alkoholików mierzyć się będzie z wszystkimi konsekwencjami życia w zwirtualizowanym świecie. Świadomie napisałem: jeśli będzie – bo formy, w które przyobleka się uzależnienie, jego nowoczesne postacie namnażają się jak wirusy w zamkniętym pomieszczeniu i przybierają postacie wzbudzające przerażenie. Alkohol w przyszłości może się wydawać staroświecki i mało praktyczny przy ultraszybko i z atomową mocą działających środkach. Już dziś możliwości, którym dysponuje zwykły telefon potrafią „rozbić” dziecięcy mózg, a z mózgu osób dorosłych uczynić posłuszne narzędzie konsumpcji. Ale nie o tym chciałem – o przyszłości AA, a o fizycznym kontakcie we wspólnocie, którego wraz z szybkim rozwojem nowoczesnych technologii będzie coraz mniej. Nam może ten brak doskwierać, bo jesteśmy spadkobiercami doświadczenia Billa i Boba, którzy spotykali się i rozmawiali, nosimy w sobie geny wspólnot chrześcijańskich, które spotykały się na „słuchanie słowa i opowieści o doświadczeniu uczniów”, późnymi wnukami greckich filozofów, którzy dyskutowali o podstawie świata, chodząc (Akademia Platońska), albo ucztując ( dialogi Platona), cieniami taoistycznych mędrców chodzących od wioski do wioski i za miskę ryżu opowiadających o urokach błądzenia po drogach Dao, przeczuciem siedzących przy ogniskach nomadów odkrywających cud pierwszych słów. Napisałem, że może doskwierać, bo przecież nie musi, jeśli zaakceptujemy to czego uczymy się w naszym zdrowym życiu bez picia – że dokonuje się zmiana, że pielęgnujemy wdzięczność za to co dane nam dziś ( spotkanie twarzą w twarz, spotkanie w bliskości ciał), że z ufnością patrzymy przed siebie, nie wiedząc, co przyniesie kolejny dzień ( „wiemy, że niewiele jeszcze wiemy”), że wybuchamy wewnętrzna radością, kiedy rozpływa się w naszym ciele wiedza, pewność, „że wszechświat jest taki jaki być powinien”, i że wszelkie próby jego kontrolowania uczynią z nas na powrót istoty smutne, pogrążone w sobie, zatopione w żalu za minionym, którego nie ma. Jest dziś, a dziś j e s z c z e wciąż mamy możliwość bezpośredniego spotykania się, przyglądania się sobie w naszej fizyczności, reagowania na te wszystkie skinienia, pomruki, westchnienia, uśmiechy wyrażające wspólnotę doświadczenia i pofantazjowania, kto ma ochotę , o tym jaka będzie wspólnota jutro. Najważniejsze, by była. Byśmy mieli dokąd pójść. Nawet jeśli będzie to droga „po kablu”.
    Czuj duch!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sztuka rezygnacji (tj. akceptacji…)?
      Czuj duch

      Usuń
    2. Ani „akceptacja”, ani „rezygnacja” – jeśli proponujesz grę w słowa, raczej „wybór”, a jeszcze lepiej „obecność”. W „akceptacji/rezygnacji” słyszę nutę fatalizmu, muzykę zgody na przemoc okoliczności, czyli tych wszystkich zdarzeń i spraw, które przyjęte przez nas jako konieczne przenoszą odpowiedzialność z mojego działania na nie. Kiedyś byli to bogowie ( mit o Edypie), długo był to Bóg/Allah („Bóg/Allah tak chciał”), w naszym przypadku – genetyka ( „mój ojciec pił”), środowisko ( „wychowałem się w rodzinie dysfunkcyjnej – ojciec pił, ubogiej – nie było pieniędzy, na wsi” itd…), kultura wreszcie ( „wychowałem się w środowisku, w którym na każdej rodzinnej imprezie była wódka, w kraju, w którym gorzałkę pędzono jeszcze przed Mieszkiem I, w którym statystyczny mieszkaniec rocznie wypija 11 litrów czystego spirytusu itd…”). Kiedy mówię „rezygnuję” to tak jakbym ulegał temu wdrukowanemu nakazowi posłuszeństwa „niech się dzieje wola nieba, z nią się zawsze zgadzać trzeba”, jakbym godził się ( z rezygnacją) na niezmienny porządek rzeczy. Kiedy mówię: „akceptuję” jest dość podobnie, jest w tym wbetonowana w nas pokorna chłopska zgoda na swój los. A przecież „my, w grupie AA”, słyszę i czytam w mojej grupie na początku każdego mitingu, „c h c e m y stać się ludźmi nowymi i c h c e m y przejść w tym celu najtrudniejszą i najdłuższą nawet drogę” . Chcemy, czyli dokonujemy wyboru, możemy wybrać („jesteśmy w punkcie zwrotnym naszego życia”, a punkt zwrotny oznacza, że stąd mogę ruszyć w innym kierunku niż ten, z którego przyszedłem), możemy wybrać inny kierunek uczestnictwa, obecności w świecie niż akceptacja i rezygnacja. A więc „wybór” i „obecność” to mogą być słowa, które mogą charakteryzować tego „nowego człowieka” ze wspólnoty Anonimowych Alkoholików ( nie tylko zresztą tego).
      Dlatego wybieram miting wśród ciał wtedy, kiedy jest to naturalne i możliwe, cieszę się fizyczną bliskością uczestników, ale kiedy okoliczności się zmieniają, bo zmieniają się, bo świat ma naturę zmienną ( pandemia, podróż, inne), będę o b e c n y na mitingu on-line. Zresztą słowo „on – line”, skoro gramy w słowa, za dziesięć pokoleń, kiedy ludzie będą żyć bez prądu i walczyć o kroplę wody, może być tak samo tajemniczym i obrosłym jakimś dzikim kultem słowem, jak dla mieszkańców wysp polinezyjskich słowo „cargo”.
      Obojętne jednak co wybieram, jaki rodzaj obecności na mitingu; czy w wersji on-line, czy w wersji nazwijmy to klasycznej, ważny jest wybór i obecność i pielęgnowanie wdzięczności za dar spotkania i za możliwość wyboru. Możliwość, której mogłoby nie być, bo mógłbym tkwić przecież w kokonie „starego człowieka” i uśmierzać ból rezygnacji lub rozpływać się w „łagodnej akceptacji”. Ale mogę wybrać, więc wybieram i głoszę wdzięczność i pielęgnuję chwile o b e c n o ś c i, staram się rozszerzać je na całe życie, by mówić jak najczęściej tylko „jestem” i to wystarczy. „Jestem” – maleńkie słowo, które jest wielkim świadectwem mojej świadomej obecności w świecie.
      Czuj duch!

      Usuń
  2. Bo gdzie są dwaj albo trzej zebrani w imię moje, tam jestem pośród nich (Mat. 18:20). Zebrani... czyli jednak nie dwaj lub trzej samotni, ale przy wyświetlaczach swoich telefonów.

    "Spotkania" on-line (cudzysłów, bo przecież naprawdę się nie spotkaliśmy, a jedynie połączyli elektronicznie) mają wartość, bo:
    a) pozwalają uczestniczyć w mityngu jeszcze bardziej anonimowo,
    b) pozwalają posłuchać spikera z bardzo daleka,
    c) pozwalają uczestniczyć (choć to uczestnictwo uważam za ograniczone) osobom, które nie mają w okolicy żadnego mityngu prawdziwego (platforma wiertnicza?).

    Poza takimi, czy podobnymi sytuacjami, coś wybieramy ZAMIAST, szukamy - i znajdujemy - łatwiejszą, łagodniejszą drogę.

    OdpowiedzUsuń
  3. We wstępie do 4 wydania Big Book napisano, że spotkania modem to modem są tak samo dobre jak face to face. Wiele lat temu, kiedy jeszcze bardziej niż dziś, posługiwałem się przekonaniami zamiast doświadczeń, uważałem, że tak właśnie jest. Np. przez Skype – jak twierdziłem – widzimy się i słyszymy, a dotykać się lub obwąchiwać w końcu nie trzeba. Tyle że z czasem doświadczyłem wielu zdarzeń (internetowe sponsorowanie głównie, lecz nie tylko), które zmusiły mnie do zmiany przekonań. Dziś moje osobiste przeżycia nauczyły mnie i dowiodły, że modem to modem to nie jest tak samo dobrze, jak twarzą w twarz.
    Oczywiście jeśli inaczej się nie da, to nie ma co grymasić.

    OdpowiedzUsuń
  4. Fakt, że Wspólnota wykorzystuje nowoczesne środki przekazu świadczy o jej dojrzałości. Nie oznacza to jednak, że wybierzemy łatwiejszą, łagodniejszą drogę – a taką jest internet.
    Nie trzeba wychodzić z domu, można się położyć, popijać kawę z nogami założonymi na stół. To wszystko można.

    Obecna sytuacja jest wyjątkowa, dlatego i rozwiązania są wyjątkowe. Kiedy skończy się ta wymyślona pandemia, większość grup wróci do sal mityngowych bogatsza o kolejne doświadczenie.
    Nawet na tych internetowych mityngach często można było usłyszeć: tęsknię za naszymi spotkaniami w realu.

    To od nas zależy do jakiej Wspólnoty trafią ci, którzy przyjdą za jakiś czas.
    Moja grupa już dawno wróciła do sali mityngowej i przekonaliśmy się, jaką siłę daje spotkanie drugiego człowieka w realu, możliwość uściśnięcia ręki czy przytulenia się. Nie sądzę, aby Wspólnota poszła za modą i nowoczesnością jaka się nam wtłacza do głów. Wierzę, że odzyskaliśmy zdrowy rozsądek i dobrze wiemy, co jest dla nas dobre.
    Pogody ducha.

    OdpowiedzUsuń
  5. W marcu wychodzenie z domu zostało ograniczone do absolutnego minimum. Można było wyjść do sklepu bądź do pracy. Mityngi on-line i telefoniczne zapewniły mi kontakt ze Wspólnotą AA. Przy okazji odkryłem, że mogę uczestniczyć w mityngach w innych częściach kraju i poza (np. Anglia). Mogę tam spotkać znajomych. Mogę oglądać na żywo i w kolorze tłumaczone spikerki za oceanu.
    Po zniesieniu ograniczeń wróciłem do sal mityngowych.
    Jednak nieprzerwanie korzystam też z możliwości sieci.
    - Adam

    OdpowiedzUsuń
  6. Na grupach internetowych kobiecych widuję alkoholiczki w łóżku, ubierające się, jedzące coś - ma być przecież luźno i zwyczajnie, i czego mają się krępować, innych kobiet?

    OdpowiedzUsuń
  7. Jeśli mogę iść na mityng, ale mi się nie chce ubierać, jechać, dojść, deszcz pada, to to jest właśnie wybieranie łatwiejszej drogi. Słyszę kolegę, który chwali się swoją aktywnością i mówi, że w tygodniu był na sześciu mityngach, a ja wiem, że nie ruszył się z domu - i mam pewien dysonans.

    OdpowiedzUsuń

204. pompatycznie i obrazoburczo

Zastanawiałam się, czy jest jakiś zauważalny moment, w którym posłanie AA zaczyna działać. Może początek to iskra nadziei – że jest coś, co...