poniedziałek, 11 kwietnia 2011

055. okruszki



Moja ulubiona seria zdjęć to ta, w kasztanowej alei przy domu. Jestem na nich raz z mamą, raz z tatą. Malutki bobas w białym kombinezonie. Wszyscy się śmiejemy. Ja do mamy, a ona do taty, którego nie widać, bo robi zdjęcie. A potem zdjęcie robi mama, tata tak ładnie na nią patrzy i trzyma mnie na rękach. Lubię sobie wyobrażać, że byliśmy wtedy bardzo szczęśliwą rodziną.

*

Tata ciągle grzebał przy samochodzie. Gdy stamtąd wracał tak pięknie pachniał – smarem i benzynką. Czasem zabierał mnie ze sobą. Do pomocy. Opowiadał rezolutnej czterolatce, co robi, pokazywał, co się w aucie popsuło, jak wkręca się śrubki. A potem nagle przestał. I nigdy się nie dowiedziałam, co to jest dyferencjał.

*

U babci w kuchni stał czarny rzeźbiony kredens. Bardzo stary, chyba prawie tak stary jak babcia. Wciąż przy nim siedziałam, bo rodzice wyjechali i strasznie długo nie wracali. Babcia pozwalała zaglądać we wszystkie zakamarki i opowiadała dziwne historie o świętych, Panu Jezusie, dobrych Niemcach i złych Ruskich. A rodzice nie wracali. Nie mogłam się doczekać. Któregoś dnia zdjęłam błękitną kokardę z warkoczyka i śliną czyściłam z kurzu zawiłe kredensowe ornamenty. Żeby mieć wspaniały, lśniący wehikuł, który zabierze mnie do mamy i taty.

*


Przyjechali do nas goście. Jeszcze wtedy przyjeżdżali. Wujek Mirek z narzeczoną. Siedzieli przy stole, jedli kolorowe kanapki, pili i się śmiali. A najgłośniej tata. Ja miałam nie przeszkadzać. Grzeczne duże dziewczynki bawią się same. Potem mama zrobiła truskawkowy kisiel. Nalała do salaterek. Duże grzeczne dziewczynki pomagają mamie. Co z tego że rączki malutkie, a miseczki gorące. Gdy się wylało byłam bardzo dzielna. Trochę czerwonego strachu i po krzyku. Szybko zdjęli ze mnie parzącą koszulkę. Posadzili na zielonym fotelu i jak jakąś księżniczkę wynieśli do ogrodu. Właściwie byłam szczęśliwa – tyle osób naraz zajmowało się taką mizerną osóbką.

*


Jutro wielki dzień – raniutko wyjazd do szpitala. Nie wszystkie dzieci mogą tam pojechać. Najpierw była wspaniała wyprawa po zakupy: piżamkę w pajacyki i czerwone bambosze. A potem kolacja. I tata z nami siedział. I było niezwykle. Bo nie wyganiali do łóżka i można było obejrzeć kawałek filmu. Mama opowiadała, że tam będzie dużo dzieci i że będę się miała z kim bawić. I że będzie naprawdę fajnie. A jak stamtąd wyjdę to już całkiem zdrowa.
A potem bardzo długo leżałam z opatrunkiem na oczach i jeden chłopiec częstował mnie gumami do żucia. Powiedział, że będzie moim starszym bratem. Dobrze było mieć jakąś rodzinę w szpitalu. Mama przyjeżdżała, jak tylko mogła. Nawet raz wujek przyjechał. Ale tata to nie – chyba był bardzo zajęty.

*


Głupia była ta baba z przedszkola. Najgłupsza ze wszystkich. I zła. Chodziła tylko i gadała zamiast pracować. I nie wpadło jej do głowy, że ktoś może słyszeć. Na przykład jakieś dziecko schowane za szafką w szatni. Gadała, że ta mała P musi sama przychodzić do przedszkola, bo mamusia w szlafroczku, paznokcie piłuje i mężusiowi jajeczniczkę robi. Głupia! Co ona tam mogła wiedzieć. Mama nie miała żadnego szlafroka. A ja byłam już duża i mogłam chodzić sama. A te wszystkie dzieciaki to maluchy jakieś, co się boją i trzeba je prowadzać. A ja zawsze sobie dam radę i mamie muszę pomóc, bo zajęta. A tata… niewiadomo.

*


Mama powiedziała: mam dla ciebie niespodziankę – będziesz miała siostrzyczkę albo braciszka (wolałam siostrzyczkę, żeby bawić się z nią w przedszkole). Babcia powiedziała: widzisz, wreszcie będziesz miała małego dzidziusia, teraz musisz bardzo mamie pomagać, bo ma mało siły. Ciocia powiedziała: pewnie się cieszysz, że będziesz miała siostrzyczkę, pomagaj mamie, bo przez ten brzuch nie może tak ciężko pracować.
I wszystkie sąsiadki mówiły: ależ ma pani pociechę z tej małej, taka grzeczna, tak wszystko umie załatwić, taka rezolutna i poważna, zakupy zrobi, wszystko potrafi policzyć, posprząta, pozmywa, nawet pranie rozwiesi. I wcale nie chce się bawić. A inne dzieciaki to tylko by latały po dworze, wołami do domu nie zaciągniesz.

*


Raz tata postanowił urządzić nam piękny pokoik. Taki malutki, tylko dla nas. Powiedział, że będzie jak domek dla lalek. Opowiadał o nim długo, jaki będzie wspaniały, jakie w nim będą mebelki malutkie, jaką farbą pomaluje ściany, a potem, że mama uszyje kolorowe zasłonki i obrusik specjalny na stolik mały. I nawet wziął kartkę i rysował dokładnie, jak będzie pokoik wyglądał, gdzie będzie łóżko i szafki. I bardzo się wszyscy cieszyliśmy. A mama to chyba najbardziej. Następnego dnia tata powiedział, że teraz ma pilne sprawy i pokoik musi poczekać. I czekał. Potem trochę się złościł, gdy pytałam. I chyba za często pytałam tatę, bo się denerwował, krzyczał i pewnie za karę pokoiku nie zrobił.
Potem jeszcze parę razy mówił o pokoiku, a ja – choć już byłam duża i w końcu zrozumiałam, że nic z tego nie będzie – i tak za każdym razem nabierałam się jak jakaś głupia.

*


Mama była najładniejsza ze wszystkich. A jak szła na imieniny albo wesele zakładała swoje śliczne sukienki i malowała oczy na zielono. Wyglądała jak jakaś aktorka. Tata nie mógł się napatrzeć. Najmłodsza z nas właśnie do niej była podobna. A ja i średnia siostra chyba do taty. Ale wcale się na to nie zgadzałyśmy i zawsze się kłóciłyśmy (na początku zawsze wygrywałam, bo byłam najstarsza i najsilniejsza). A potem przestałyśmy – nie było o co walczyć. Mama była coraz bardziej zmęczona i nie wyglądała już tak ładnie. Nosiła workowatą brązową sukienkę. Miała okropne włosy i sińce pod oczami. Wszystko przez ojca, bo wcale nie chciał pracować, tylko pił i robił awantury.

*


Zbieraliśmy kasztany. Do szkoły, na ZPT. Na mojej ulicy rosły najlepsze w całej okolicy. Zabrałam tam dzieciaki z klasy. Strząsaliśmy kolczaste kulki, rozłupywaliśmy. Miałam już cały worek, szło mi świetnie. Wtedy przyszedł on. Tym charakterystycznym chwiejnym krokiem. Krzyknął: do domu. A potem porwał torbę pełną lśniących kulek i wysypał wszystko na drogę. Z rozpaczy i wielkiej niesprawiedliwości, z nienawiści i wstydu nie wiedziałam, co robić. Złapał mnie za rękę i ryczącą zawlókł na podwórko. Nazajutrz kolega z ławki przyniósł dla mnie trochę kasztanów. Ale ja już nie potrzebowałam. Miałam całe pudło. Przed wieczorem ojciec poszedł ze mną za dom i nastrącał kasztanów bez opamiętania.

*


Znowu się wtoczył do mieszkania, zawadzając o framugę drzwi. Matka zamarła z drutami w rękach. My – nagle skulone dzieciaki – czekamy. Szurając nogami przelazł do dużego pokoju. Chodził i chodził, ale nie znalazł nawet pyłku, wszystko wysprzątane. No to przylazł do nas. I tu zaraz coś mu podpadło. A to rozrzucone zabawki, a to matka zamiast sprzątać jakieś szmaty znowu robi albo książkę gównianą czyta. No i wreszcie: pokaż te zeszyty, co tak bazgrzesz, przepisz, a w ogóle to ja porozmawiam z tymi nauczycielami, napiszę, co o nich myślę, ja im wszystkim wygarnę. I nie rycz, ty…
To nic, nie jest jeszcze tak późno, a jutro wstanę o piątej, jak mama do pracy. Podartą historię trzeba przepisać, z matmy wystarczy wyrwać zabazgrane ostatnie strony. Tylko następnym razem muszę pamiętać, żeby na pewno mieć w szufladzie zapasowe zeszyty.

*


Raz w szkole zdarzył się wypadek – spadłam ze schodów. Straszliwy ból w kolanie. W domu nie było mamy. Potem ten przyszedł, jak zwykle pijany. Kopał w spuchniętą nogę. Żeby udowodnić, że tak naprawdę nic się nie stało i że nie boli. Na pogotowiu założyli wielki gips i kazali nosić aż do wakacji.

*


Po kilkunastu latach rowerowy szlak zawiódł mnie aż do dawnego domu. Przystanęłam przy płocie i z dziecięcą ciekawością patrzyłam w okna. Dom prawie w ruinie. Przez skwer nieopodal szedł stary człowiek. Zupełnie siwy. Krzyknął: nazbierajcie sobie kasztanów. Wtedy go poznałam. I pierwszy raz od dzieciństwa, zdziwiona sama sobą, nazwałam go w myślach tatą.

*

Czasem po niedzielnym obiedzie któraś z nas wyciąga pudło ze zdjęciami. Siedzimy w piątkę – babcia, mama, ja i moje dwie siostry – oglądamy, wspominamy, dopowiadamy sytuacje ze zdjęć i zaśmiewamy się do łez, z tego jak wyglądałyśmy. Niekiedy za taką rozśmieszoną łzą kryje się mały smutek czy tęsknota. Patrzę wtedy na te moje dziewczyny i myślę sobie, jaki to cud, że z tego wyszłyśmy i że żyjemy tak zupełnie inaczej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

204. pompatycznie i obrazoburczo

Zastanawiałam się, czy jest jakiś zauważalny moment, w którym posłanie AA zaczyna działać. Może początek to iskra nadziei – że jest coś, co...