niedziela, 17 kwietnia 2011

056. coś wspólnego


Przez lata całe Tradycje AA były dla mnie niewidzialne. Nie miałam pojęcia, w jaki sposób mogą mnie dotyczyć. Nie miałam również chęci zapytać. Przyszły do mnie z zupełnie innej strony (której poznania również nie spodziewałam się po sobie): zaczęłam myśleć o wspólnym dobru. Parkować samochód tak, żeby zostało miejsce dla kogoś jeszcze, zakręcać wodę, gdy myję zęby, żeby bez sensu nie leciała, bo płacimy za to wszyscy (nie mam w domu licznika, konto jest wspólne), gasić światło w pustej sali, bo ktoś zapomniał. Zaczęło mnie to obchodzić. I wiele innych wspólnych rzeczy. Któregoś dnia dotarło do mnie, że to Pierwsza Tradycja AANasze wspólne dobro jest najważniejsze… (wyzdrowienie każdego z nas zależy bowiem od jedności anonimowych alkoholików).
*
Przeczytałam dziś: Na świecie faktycznie wiele jest krzywd, niesprawiedliwości, a wielu ludzi potrzebuje pomocy różnego typu, jednak staram się pamiętać, że Wspólnota AA nie jest w stanie zwalczyć, pokonać całego zła i nie jest lekarstwem na wszystkie bolączki współczesnego świata. (mityng.blogspot.com) i doznałam silnego wzruszenia, że ja należę do czegoś tak niezwykłego, że jestem maleńką cząstką wspaniałego narzędzia, które ocala setki tysięcy istnień przed koszmarnym końcem, wybudza ze śmiertelnego letargu, wytrąca z chocholego tańca, zamienia ludzkie wraki (nawet jeśli jakimś cudem mają wciąż karoserię najnowszego modelu audi albo mercedesa, pod nią na ostatnich obrotach rzęzi silnik od zramolałego forda, a może i poloneza) w całkiem sprawne istoty. Nie maszyny. Tylko czujących, myślących i czyniących ludzi. Sama niewiele mogę – obetrzeć jakąś pojedynczą łzę, podnieść, podprowadzić kawałek, rozśmieszyć, na moment wygładzić czyjąś brew – ale jako część wielkiej całości działam globalnie. Bo moja obecność i moje zaangażowanie mają sens. Tu, na miejscu, na mojej grupie, po cichutku, niewidocznie i niezauważalnie. Ale również dalej (jeszcze bardziej niezauważalnie i niewymiernie, lecz równie realnie jak Niewidzialna Ręka): w czyimś sercu, w jego domu, gdy przyniesie rano żonie kawę do łóżka albo pierwszy raz w życiu pozmywa naczynia i nie będzie się czepiał dzieciaków, że nie są idealne, w pracy, gdy choć raz pomyśli, że jego durny szef może ma gorzej i ciężej i nie trzeba mu dokładać, w jego mikroświecie, gdy przepuści kogoś w kolejce i odpuści soczystą wiązankę tłukowi, co wlecze się przed nim pięćdziesiątką, i którejś nocy, przed zaśnięciem, zamiast smagać się kolejnymi swoimi niedociągnięciami pomyśli o sobie z czułością, uciszy szum nerwowych myśli i zaśnie w błogiej ciszy, swojej własnej.
Ja w tym jestem i mam swój udział. Ktoś ma udział w tym, że ja staję się lepsza. To działa. Naprawia świat. Realnie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

204. pompatycznie i obrazoburczo

Zastanawiałam się, czy jest jakiś zauważalny moment, w którym posłanie AA zaczyna działać. Może początek to iskra nadziei – że jest coś, co...