Lubię
mieć z głowy i być w porządku. Nie lubię poczucia niedokończenia. Jedną z
przyjemniejszych czynności codziennych jest wyrzucanie pustych opakowań –
skończyło się, można posprzątać i zapomnieć. To śmieszne, ale łazienki pełne
ponapoczynanych kremów, szamponów, odżywek, pilingów, balsamów i innych
cudownych mazideł budziły zawsze moje zadziwienie (po co kupować, stawiać i
otwierać następne, skoro te jeszcze nieskończone?), a czasem też niezrozumiały
i lekko zawstydzający niepokój. Raczej się do tego nie przyznaję. Tak, lubię
kończyć i mieć czystą kartę.
Ten rok
udaje mi się właśnie tak zamknąć. Niczego na nowy nie przeciągam, nie
przewlekam. Niektóre rzeczy wynikają z koniecznych terminów, ale nie z mojej
gnuśności. I to jest nowe. Dzięki temu nowemu z chęcią i ciekawością spojrzałam
na mijający rok i to, co udało mi się osiągnąć. Rozumiem też, czemu przeszłymi
laty za takie podsumowania niezbyt chętnie się brałam – obnażały moje
lenistwo i brak samodyscypliny. Nie twierdzę, że sprawy zrobione i dokonane są
wyłącznie moją zasługą (uważam wręcz, że częściej nie), twierdzę, że sprawy i
okoliczności tak cudownie się ułożyły, że pewne rzeczy mogłam zrobić, niekiedy
mocno do tego przymuszona, ale jednak.
*
Rzeczą najważniejszą, z której jak sądzę wynika cała reszta, było
zrobienie Programu ze sponsorem oraz rozpoczęcie sponsorowania i praca z
podopiecznymi.
Napisałam książkę.
Obaliłam przed sobą parę mitów na własny temat. Budzi to wyłącznie moją ciekawość – odkrywanie prawdy o sobie jest jak przygoda.
Nauczyłam się mówić. Wyrażać siebie. Argumentować. Mówić nie!
Przestałam zwlekać, odkładać rzeczy – ogromną ich część – na później, dlatego robię i kończę ich więcej niż kiedykolwiek.
Przestałam się uganiać za Miłością Życia. Czyli, jak się okazało, za pustą ideą. Nie szukam już sensu ani celu poza sobą, nie upominam się, nie żądam. Już nie muszę, to co ważne pojawia się na mojej drodze samo, wtedy, kiedy ma się pojawić.
Obaliłam przed sobą parę mitów na własny temat. Budzi to wyłącznie moją ciekawość – odkrywanie prawdy o sobie jest jak przygoda.
Nauczyłam się mówić. Wyrażać siebie. Argumentować. Mówić nie!
Przestałam zwlekać, odkładać rzeczy – ogromną ich część – na później, dlatego robię i kończę ich więcej niż kiedykolwiek.
Przestałam się uganiać za Miłością Życia. Czyli, jak się okazało, za pustą ideą. Nie szukam już sensu ani celu poza sobą, nie upominam się, nie żądam. Już nie muszę, to co ważne pojawia się na mojej drodze samo, wtedy, kiedy ma się pojawić.
*
To chyba nie wszystko, ale nauczyłam się też reagować na potrzeby mojego
organizmu i choć odrobinę troszczyć się o siebie, a mój trochę chory po
świętach organizm bardzo chce się teraz położyć w cieplutkim, mięciutkim
łóżeczku.
Życzę wam, by ten nadchodzący czyściutki jeszcze jak nowy zeszyt rok
był pełen Miłości i Działania!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz