Przestałam pić w 26 roku życia. To wiek, gdy spora część alkoholików zaczyna się na dobre rozkręcać. Przestałam
pić zanim w pełni zdałam sobie sprawę z mojego stanu i zanim faktycznie go odczułam.
Przy okazji, to było dość dawno. Może dlatego nie potrafię sobie przypomnieć
niektórych stanów – trudno, gdy nie osadziły się wtedy w mojej świadomości, jeśli
przepływały niezauważone (fakt, że włożyłam w to „niezauważenie” mnóstwo
wysiłku wcale nie zmniejsza braku kontaktu ze świadomą częścią mnie). Trudno mi
było na przykład zlokalizować w sobie, po latach, obsesję picia – być może była
ukryta pod moim perfekcyjnym make-up’em samozakłamania – choć inne obsesje z
tamtego okresu namierzałam bezbłędnie. Z głodem alkoholowym poszło łatwiej –
pokojarzyłam pewne stany, o których dowiedziałam się od specjalistów, że są elementami
głodu, z moimi dawnymi zachowaniami i mogłam to sobie odhaczyć. Był jeszcze
jeden czynnik, nieco bardziej tajemniczy, trudnonamierzalny. Czynnik z gatunku:
zupełnie
nie wiem, jak to się stało. W pierwszych miesiącach niepicia, po jakimś
zawodowym evencie, poszłam ze znajomym do knajpy, w której kiedyś zwykle
pijałam, w której w moim mieście zwykle pili wszyscy (których warto było znać –
jak mi się wtedy wydawało). Usiedliśmy przy stoliku, ja z herbatą, on z piwem. Ja
z wyjątkowo jasnym przekonaniem i poczuciem, że nie piję, jestem od miesięcy
osobą niepijącą. On – nie mający pojęcia o moich myślach i lękach, i napięciu,
że ktoś mógłby się dowiedzieć i co ja bym wtedy zrobiła. Gaworzyliśmy sobie dość
miło, aż tu nagle… zupełnie nie wiem, jak to się stało, ale ocknęłam się z jego
szklanką w mojej dłoni, tuż przy twarzy. Gotową do użycia, do przechylenia. Równie
tajemnicza rzecz zaszła pewnego razu między mną, moją wolą i telefoniczną
słuchawką. Sprawa dotyczyła pewnego narzeczonego sprzed stu lat (a dokładniej
dziesięciu), który miał stać się zdecydowanie byłym narzeczonym, ale coś z tym
czasem przeszłym nie wychodziło. Na aparacie telefonicznym przykleiłam kartkę: pod żadnym pozorem nie dzwoń! Wiedziałam,
że nie mogę dzwonić. Nie miałam po co dzwonić. Nie chciałam dzwonić i… zupełnie
nie wiem, jak to się stało, ale ocknęłam się z telefoniczną słuchawką wypełnioną
jego głosem przy uchu, a dwa kwadranse później dokładnie w tym miejscu, które
cofnęło całą operację rozstawania do linii startu.
Dawno już nie myślałam o
tych dziwacznych, trudnych do wytłumaczenia zachowaniach. Nie zdarzają się przecież
zbyt często. Ale dziś… od rana czekam na możliwość dopięcia pewnego projektu. Z
mojej strony rzecz dawno skończona, potrzebna tylko weryfikacja klienta, a
później mój podpis. Czekam na możliwość złożenia tego podpisu. Z tego powodu musiałam
przesunąć wyjazd i wyjątkowo mi się to nie podoba. I dzisiaj też się nie
doczekałam, pewnie jutro. Złość. I stan zawieszenia. Wieczór w takim stanie
zawieszenia to bardzo nieprzyjemna sprawa. Takie niedokończenie, rozgrzebanie
źle na mnie wpływa. Zaraz dołączyło doń niezdecydowanie w kwestiach wieczornych
planów i nieszczęście gotowe. Weszłam do sklepu do którego wcale nie miałam
wchodzić. I… zupełnie nie wiem, jak to się stało, ale wyszłam z niego (nie, no
oczywiście, że nie z butelką wódki!) z lodami, których ani nie planowałam
kupić, ani nie chciałam jeść, ani nawet – i to chyba kluczowe – nie powinnam
jeść, jeśli chcę się dobrze czuć we własnym ciele, co podpowiadał mi od kilku
dni rozsądek (podpowiadał w formie specjalistycznych i poważnych wykładów). Co mną
kierowało? Bo to przecież nie byłam świadoma ja? Jak to wytłumaczyć? Czy zadecydował
moment, w którym zobaczyłam w lodówce właśnie te lody (kiedyś chciałam spróbować), czy
rozmowa z ekspedientką (dopytanie o cenę i smak)? Kiedy mogłam się zatrzymać? Tuż
przed zapłaceniem? A może zaraz za drzwiami, kiedy powiedziałam sobie: halo, po
co je kupiłaś, przecież nie masz ochoty na lody?!
I wreszcie: czy obrazek z
zakupami, których się nie potrzebuje, nie chce, o których się nawet nie
myślało, a jednak dokonało, byłby czytelną ilustracją zachowań osoby
uzależnionej. Modelem stworzonym dla ludzi, którzy z uzależnieniami nie mają nic wspólnego, którzy
nie są w stanie wyobrazić sobie jak tak w
ogóle można? Bo dzisiaj też się trochę naczytałam bezsensownych komentarzy
w Internecie… które właściwie mnie nie dotyczą i mogłyby mnie nie obchodzić. A jednak,
jeśli ten brak zrozumienia nie jest wynikiem ignorancji, to jednak trochę
obchodzi, bo jakoś tak… obchodzą mnie ludzie. Ci, którzy piją, którzy
przestali, i ci, którzy obok nich i z nimi chcą być.
Lubię Cię czytać... :-)
OdpowiedzUsuń:-) dziękuję (niesamowite, jak wiele znaczeń może się kryć w jednym i tym samym słowie... TO "dziękuję" jest podszyte ;-)).
OdpowiedzUsuń