wtorek, 11 lutego 2014

118. żegnaj władzo

Rozważając w styczniu ostatnią, Dwunastą Tradycję AA, doszłam do wniosku (co już wcześniej podejrzewałam, ale jeszcze nie miałam tej pewności w sobie), że Tradycje mają daleko szersze oddziaływanie niż tylko regulacja wewnętrznego funkcjonowania Wspólnoty AA. Zrozumiałam, że są fenomenalnym narzędziem rozwoju duchowego, bardziej zaawansowanym niż Dwanaście Kroków, kolejnym etapem Programu.

Właśnie rozpoczęłam drugie kółko z Tradycjami. Kiedy zrealizowałam 12 Kroków ze sponsorem i zaczęłam przekazywać dalej, każdy kolejny Krok omawiany z podopieczną wymagał ode mnie powrotu do tamtych treści. Czytałam i odnajdywałam w tych czytankach (literaturze Anonimowych Alkoholików) nowe rzeczy, czasem dziwiąc się i śmiejąc, że wcześniej na pewno tam tego nie było. Nie mogło być, przecież na pewno bym zobaczyła. Prawdę mówiąc niemal za każdym razem odkrywałam takie nowinki. Poznawałam po tym, że się przesunęłam, że jestem w innym punkcie niż wtedy, gdy czytałam poprzedni raz. Z Tradycjami jest podobnie. Po roku widzę kolejne warstwy. I bardzo mi się to podoba.


*

Oczywiście, wiedziałam – teoretycznie i intelektualnie (warstwa pierwsza) – że Druga Tradycja AA* dotyczy kwestii władzy i ostatecznego zdania w AA. Jeśli nie możemy dojść do porozumienia, mamy się odwołać do sumienia grupy, i tyle. Bo decyzja sumienia grupy jest nadrzędna (warunki formowania właściwego sumienia grupy opisałam tutaj). Wiedziałam też, znowu w warstwie pierwszej, że skoro władzą ostateczną jest Bóg/sumienie grupy to nie jestem nią ja. Teraz jednak przyszła pora na warstwę drugą, czyli poczucie tego, dogłębne zrozumienie i przyswojenie, po prostu uwewnętrznienie (internalizację, uff). To cudownie, że nikt niczego nikomu nie może w AA nakazać, do niczego zmusić. Dlatego tak się trzymam tego miejsca. Czasem na własną zgubę – bo co jak co, ale samowolę i przekonanie, że ja sama wiem najlepiej, co jest dla mnie dobre i jak ma wyglądać moje życie, mam wyćwiczone do perfekcji i dopracowane do najdrobniejszego szczegółu. Ale jest też druga strona tego medalu: jeśli nikt nikogo, ta ja też. Tak, ja też nie mogę nikogo do niczego zmusić. Tu jest początek mojego wyzwolenia. Bo odkryłam, że całe życie próbowałam forsować moje racje i pomysły. Prośbą lub groźbą. Szantażem, zastraszaniem albo przymilaniem. Nie ważne metody, ważny efekt. To ja rządziłam w domu. Próbowałam, nawet jeśli za to dostawałam po głowie. Naturalny porządek nie istniał. A raczej, to ja stworzyłam nowy porządek, który dla mnie wyglądał całkiem naturalnie. Byłam wręcz oburzona, gdy ktoś zechciał mi moje miejsce odebrać. To ja rządziłam w rodzinie, związkach, relacjach. W każdym razie rwałam się do tego ochoczo, zawsze. Gdy się nie udawało, byłam nieszczęśliwa. Ale próbowałam dalej. Gdy ktoś miał tego dość i znikał, byłam nie tylko nieszczęśliwa, ale i obrażona. Nie wiedziałam, nie widziałam, nie rozumiałam. Pakowałam mnóstwo energii w to moje rządzenie – bo przecież ja chciałam dobrze, ja wiedziałam jak jest dobrze. Gdyby oni wszyscy tylko się poddali… Otóż, nie, nie wiedziałam co jest dobre i najlepsze nie tylko dla innych, ale nawet dla mnie samej. Uznanie tego, pogodzenie się z tym uwolniło mnie od wielkiego ciężaru. Kolejną jego porcję zrzuciłam, uznając, że nie mam władzy nad nikim. Nawet, jeśli mój pomysł jest w porządku – spodoba się albo nie. Przyjmą go lub nie. To już nie moja rzecz. Nie muszę walczyć i przekonywać. Bo już nie muszę walczyć o uznanie. Już się nie boję odrzucenia. Nie muszę się nikomu podlizywać. Ani też wyrywać palmy pierwszeństwa, siłą wdzierać się na świecznik. Odkryłam też, że nie wszyscy są gotowi na pewne pomysły, nawet te bardzo dobre. Nie wszyscy jeszcze widzą. I to nie jest nic złego. Czasem trzeba poczekać.
Na jeszcze jeden aspekt Drugiej Tradycji zwróciła mi uwagę podopieczna (to kolejny profit płynący z posiadania podopiecznych – mają fantastyczne pomysły). Nie tyle chodzi w niej
o podporządkowanie, ile o współpracę. Podporządkowując się mogę wpaść w pułapkę urazy: Nie chcieliście mojego rozwiązania? OK., niech wam będzie, nie będę się stawiać, ale nie liczcie na wiele. Wyższą szkołą jazdy jest powiedzieć wtedy: To całkiem nie po mojemu, ale skoro taka jest decyzja, to ja się przyłączam i razem z wami to zrobię. To naprawdę wyższa szkoła jazdy. Ale i Tradycje są moim zdaniem kursem jazdy dla zaawansowanych.


* Jedynym i najwyższym autorytetem w naszej wspólnocie jest miłujący Bóg, jakkolwiek może się On wyrażać w sumieniu każdej grupy. Nasi przewodnicy są tylko zaufanymi sługami, oni nami nie rządzą. 


3 komentarze:

  1. Pewien pan rzucał mi inwektywy w twarz z impetem karabinu maszynowego, a kiedy skończył… nie zwalczałem, ani nie popierałem jego poglądów. Przypomniało się przy tej okazji powiedzenie: jeśli wieczorem jesteś zmachany jak pies, to może dlatego, że cały dzień ujadałeś? Tego dnia długo nie mogłem zasnąć – jakoś zupełnie nie byłem zmęczony…

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuję Ci bardzo za ten wpis :-)
    Zmagam się teraz dokładnie z tym, o czym piszesz. Postawiłem się, po czym pogodziłem z odmiennym stanowiskiem grupy, a następnie oświadczyłem, że ja do tego ręki nie przyłożę. Sądziłem, że zrobiłem dobrze - zaproponowałem inne rozwiązanie, sumienie grupy miało odmienne zdanie, ja je zaakceptowałem, tyle że... nie chciałem w tym uczestniczyć. Takie zdanie odrębne pod wyrokiem sądowym. Nie tędy droga. Będę uczestniczył w tym, co postanowiła grupa, jednocześnie pokazując swoją postawą, co daje mi realizacja Programu AA tak, jak ją ją (realizację) pojmuję.
    Jeszcze raz, serdeczne dzięki :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo proszę :-) I dziękuję za komentarz. Ważne dla mnie są słowa: "jednocześnie pokazując swoją postawą, co mi daje realizacja Programu AA". Podziel się kiedyś, gdy/jeśli zobaczysz efekty takiej swojej postawy.

      Usuń

204. pompatycznie i obrazoburczo

Zastanawiałam się, czy jest jakiś zauważalny moment, w którym posłanie AA zaczyna działać. Może początek to iskra nadziei – że jest coś, co...