środa, 12 grudnia 2018

188. jak zostałam najsłynniejszą blogerką

O czym myślałam, gdy zaczynałam pisać blog, nie pamiętam. Namówił mnie znajomy. Musisz, naprawdę powinnaś, powtarzał tyle razy, że, już dobrze, myślę, niech nie dusi. Nie zastanawiałam się nad potencjalnymi czytelnikami, pisałam sobie. Z takim startem naprawdę możesz pisać, co chcesz, zwłaszcza jeśli nie masz świadomości, że czasem piszesz od rzeczy…

Kilka lat później czytelnicy byli już wyraźnie obecni w moim blogowym życiu. I wciąż szło mi dość łatwo – słowa nie sprawiały trudności, wokół, choć głównie we mnie, gdzie przecież rozgrywał się najważniejszy spektakl, działo się tak mocno, intensywnie, że tematów nie brakowało, a do tego to proste zabezpieczenie, otulina blogowego nicku, odcinającego mnie codzienną, prawdziwą od tej (też prawdziwej, lecz kruchej i niechętnej odsłanianiu) internetowej, trochę niematerialnej jednak, tak myślałam. Aż tu nagle… 

Siedzę na podwyższeniu, z ekipą filmową. Pada, powielane później w dziesiątkach miejsc: scenariusz powstał we współpracy najsłynniejszą polską blogerką piszącą o kobiecym piciu. 
Ciach! 


Czy nic już nie będzie takie samo? Co i jak trzeba teraz pisać, żeby doskoczyć? A raczej: czego nie pisać, żeby ocaleć? Czy przekreślić wszystko, co pisałam wcześniej jako nikt? (A więc myślisz, że jesteś kimś? Dobre sobie.) Starać się usunąć, choć w sieci rzeczy są nieusuwalne? Unieważnić to, co dziś może być naiwnym wystawianiem się, normalni ludzie przecież takich rzeczy nie piszą! To żenujące i niesmaczne. To znaczy, może takie być, nie pamiętam wszystkich słów. 

Miałam raz pokusę wprowadzenia korekty – gdy w moim myśleniu nastąpiła poważna zmiana (12 kroków ze sponsorem w akcji) i niektóre wcześniejsze posty naprawdę mnie zawstydzały. Ale to nie byłoby fair. Skoro ma być prawdziwie, to prawda jest właśnie taka, że kiedyś myślałam naiwnie, może głupio, czasem nieuczciwie, bez większego kontaktu z rzeczywistością, a później trochę sensowniej (taką, w każdym razie, mam nadzieję). Niczego wtedy nie zmieniłam, nie ukryłam. Obecne rozterki traktuję podobnie. Pamiętam, jak kiedyś stresowałam się przed każdą wypowiedzią, i ktoś mądrzejszy powiedział: Daj spokój, połowa ludzi w ogóle nie będzie cię słuchała, bo są tak skupieni na sobie, a reszta i tak zaraz zapomni. Nikt nie będzie roztrząsał tygodniami twoich słów. Nie??? Zawód, że nie jestem aż tak istotna, był tylko mignięciem wobec ogromnej ulgi, że nie muszę się aż tak napinać. To nie ma większego znaczenia. 

Niekiedy, wymiennie z najsłynniejszą polską blogerką pada określenie najlepszy blog o kobiecym alkoholizmie. O, to ożywia mnie znacznie bardziej i aż tak nie rozśmiesza. Nie można ze wszystkiego szydzić! Cóż, po prostu lepiej przylega do potrzeb mojego ego. Przecież zaczęłam pisać na serio dlatego, że poza jedynym („męskim”) blogiem mojego przyjaciela Meszuge, niczego sensownego i wartościowego nie znalazłam. Ponieważ nie zauważyłam, by realia znacząco się zmieniły i pojawiły się inne miejsca z rzeczowymi informacjami o alko-uzależnieniu, chyba nie mam co marudzić. Czas, gdy pisałam dla siebie, minął nieodwracalnie. Co z tego, że przestało być łatwo? Robota czeka. 





16 komentarzy:

  1. Już myślałam, że dalszego ciągu nie doczekam. dziękuję i proszę o jeszcze. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie można tracić nadziei :-) Ja jednak wierzyłam, że w końcu któryś post opublikuję. Dziękuję

      Usuń
  2. Najlepsza, czy najsłynniejsza, co to ma za znaczenie - dobra robota po prostu. Jakoś nieźle komponuje się z książkami i filmem, i radiowymi audycjami. Proszę kontynuować.

    OdpowiedzUsuń
  3. W sekretnym dzienniczku, takim z serduszkami i kwiatkami, można sobie pisać dla siebie samej, ale to tchórzliwe jest i zafałszowane. Trzeba pisać tak, żeby inni mogli zobaczyć, poznać, ocenić. Może czasem skrytykują, może nie zawsze będzie miło i ciepło, i wdzięcznie. Ale będzie prawdziwie. Więc warto.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czyżby? Właśnie sekretny dzienniczek, nawet bez serduszek i kwiatków, może być najprawdziwszy. I nie wiem też, czy wszystko trzeba wystawiać na ocenę. A może: czy wszystko musimy oceniać…
      Tak czy owak, dziękuję.

      Usuń
    2. Myślę że nie wszystko musi być oceniane. Taki dzienniczek (kwiatki i serduszka nie mają tu większego znaczenia) może służyć uzewnętrznieniu tego co do tej pory ( być może przez lata) było niewypowiedziane.

      Usuń
  4. Nawet jeśli kiedyś nie byliśmy tacy sami, to jednak byliśmy i to jest fakt, a z faktami się nie dyskutuje. Obserwacja zmian, dojrzewania, swojego i cudzego, też jest inspirująca.

    OdpowiedzUsuń
  5. A ja Ci radzę - pisz, co chcesz! :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. taa, i wszystko, człowieku, musisz sam… ;-)

      Usuń
  6. A jak już zostałaś najsłynniejszą i najlepszą blogerką, to teraz wycofać się już nie możesz... To ta gorsza wiadomość. :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I przepadło! Ale pocieszam się, że jak mnie już tak całkiem dociśnie – zaszyję się na jakiejś szkockiej prowincji i będę pracować w bibliotece. Takie mam szalone fantazje ucieczkowe.

      Usuń
    2. Na szkockich prowincjach nie ma bibliotek, a jedynie owce, ale... co za różnica? :-)

      Usuń
    3. może są biblioteki dla owiec?

      Usuń
  7. Dla ofcóf to som lizawki.

    OdpowiedzUsuń

204. pompatycznie i obrazoburczo

Zastanawiałam się, czy jest jakiś zauważalny moment, w którym posłanie AA zaczyna działać. Może początek to iskra nadziei – że jest coś, co...