czwartek, 20 grudnia 2018

189. na drugie mam: Nie-zdążę


To znaczy, na trzecie, gdyby trzymać się chronologii. 

Od pięciu lat codziennie rano zapisuję, ręcznie, trzy strony. Jakieś osiem miesięcy temu zauważyłam to po raz pierwszy. Powtarzające się słowa. A właściwie jedno, po kilka razy na stronie. Zdążę – nie-zdążę. Żebym zdążyła. Ale chyba nie zdążę. I jeszcze: dam radę czy nie dam? Zdążyć, oczywiście. Najpierw było: ej, nie możesz tak powtarzać, poszukaj synonimów. Ale weź, nie chce mi się. A potem, po kolejnych tygodniach: hej, czy to nie przesada? Czemu to ciągle powtarzasz?! I wreszcie: Psychiczna jesteś, nieogarnięta? Co jest, nerwica jakaś? Czy coś? 
Czy coś. Kompulsja o tym mówią bardziej naukowo. Ale czy nie wszystko jedno, jak nazywają? Co za różnica, i tak płytki oddech, zadyszka, spięcie mięśni, że nawet sen nie przynosi ulgi rozluźnienia, a pierwsza myśl, jeszcze przed otwarciem oczu: trzeba biec, zdążyć, bo bez biegu się nie uda, nie zdąży się. 

Drugie imię, bo wcześniej, było: Powinnam. Gdybym zebrała wszystkie moje powinności – te minione, teraźniejsze i przyszłe – nie byłoby mnie spod nich widać, zadusiłyby mnie. Niemal to zrobiły, prawdę mówiąc. Bo na tym świecie jest przeraźliwe mnóstwo rzeczy, które powinnam. Umieć, zrobić, wykonać, zadbać, zmienić. Mojego drugiego imienia przestałam używać wcześniej niż trzeciego, że niby taka bardziej świadoma jestem i nie ulegam szaleństwom dzikiej współczesności. Ale świat nie dał się oszukać tym naiwnym zabiegiem, semantyczną sztuczką. OK., mogę nie używać tego wyrazu, ale i tak mi nie odpuści, przekaże mi co do punkciku w moim specjalnym kajeciku z listami rzeczy do wykonania (pisałam już o moim hysiu na punkcie list i spisów?).  

Zmusiłam się. Siłą zakazałam używania w piśmie tego słowa. Tego, wiecie, którego nie mogę napisać, bo wiadomo… Gdy mi się wymknie – skreślam bez litości. A właściwie z litości nad sobą, nad tą biedaczką, co w przeciwnym razie będzie musiała zapieprzać jak nakręcona i po raz kolejny do dentysty, żeby wypełniał, bo przez sen wyzgrzytane, a potem i tak jakiś zawał czy inny wylewo-udar. Nie, nie, nie można tak. Nie obchodzi mnie.  

Ostatnio, kiedy mimo tych różnych zabiegów nie mogę sobie poradzić z moimi imionami, na ratunek przylatuje wersecik z dzieciństwa, który wtedy niewiele mówił, a teraz – zwłaszcza w swoim przedszkolnym kontekście – pobrzmiewa szczególnie trupio: wszak i tak zginiemy w zupie…

Więc nie szarp się, dzieciaku. Odpuść sobie. I tak ze wszystkim nie zdą… No… znaczy się, daruj sobie, po prostu. 


14 komentarzy:

  1. Najpierw sprawy najważniejsze. A cała reszta później albo wcale.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Możliwość "wcale" trochę mnie już nęci, ale też odrobinę niepokoi. Bo co, jak mi się spodoba? A z drugiej strony – co, jeśli właśnie o to chodzi, jeśli to właśnie jest rozwiązanie?

      Usuń
    2. Z niektórych rzeczy i tak trzeba będzie zrezygnować, bo wszystko się nie zmieści - w życiu, w danym nam czasie.

      Usuń
  2. Znam pewnego alkoholika z Opola, który u nas na spikerce mówił dziwne rzeczy o 12 krokach i o poukładanym systemie ważności spraw życiowych. Nikt z nas nie słyszał wcześniej, że na programie ze sponsorem ważne jest coś takiego. Ten gość (gruby, łysawy, w okularkach) mówił, że jak się to ma poukładane, to łatwiej podejmować decyzje. I szybciej. Dwa lata później zrozumiałem, że miał rację.
    Nie wszystko co "musisz" jest tak samo ważne. Nie wszystko trzeba "na wczoraj".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pamiętam jedną taką rozmowę, właśnie o czasie, o jego małej elastyczności; mój rozmówca, z pewną satysfakcją w głosie, zadał cios ostateczny: "A ile czasu poświęcasz na TV?". Bardzo żałowałam w tamtym momencie, że z telewizora zrezygnowałam kilka lat wcześniej.
      Dawno temu w Hiszpanii żył facet, który zauważył, że w pewnym momencie nie wybierasz już między dobrem a złem, wchodzisz na kolejny level i wybór jest między dobro i dobro. Nie to, żebym na stałe miała do czynienia z takimi wyborami ;-)

      Usuń
  3. Tylko pisania sobie nie daruj, bo jest naprawdę wysokiej klasy i wielu potrzebne.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję. Jeszcze nie daruję. Choć pokusy są.

      Usuń
  4. A jaka była reszta tej historii o ginięciu w zupie?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Było dużo zamieszania, kłótni, przepychanek, płaczów i histerii, walk ego i walk o pierwszeństwo. A na konic Kapusta wypowiedziała to zdanie, które nie wiem, czy którąkolwiek z osób dramatu ożeźwiło, za to do mnie po latach wraca, i nie wiem czy to dobrze, czy tak sobie.

      Usuń
  5. To może smutne, ale przyszło mi do głowy, że na tamten świat zawsze zdążymy. Ale dobrze rozumiem - to taka presja i żadne durne komentarze znajomych i koleżanek "weź wyluzuj" niczego nie zmieniają.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ja się coraz częściej zastanawiam, czy aby na pewno zdążymy. Żeby to przejście odpowiedniej jakości było.

      Usuń
  6. Ludzie spieszą się w pracy, dlatego niedbale ją wykonują; spieszą się w używaniu życia, dlatego jego smaku nie odczuwają; spieszą się w odpoczynku, dlatego nie mogą wypocząć...

    OdpowiedzUsuń
  7. Wyzwania są naturalną drogą rozwoju, nie uciekaj od nich tylko przyjmuj je jako błogosławieństwo.

    OdpowiedzUsuń

204. pompatycznie i obrazoburczo

Zastanawiałam się, czy jest jakiś zauważalny moment, w którym posłanie AA zaczyna działać. Może początek to iskra nadziei – że jest coś, co...